Rozdział XIII

      Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w kartkę przywieszoną na tablicy ogłoszeń. Co to niby miało znaczyć, że wszyscy uczniowie mają opuścić Hogwart na czas zimowych ferii? To w zupełności rujnowało wszystkie jej plany na nadchodzące święta. Rodzice wyjechali już do Francji na przedłużone wakacje i dojazd do nich byłby bardzo utrudniony. Musiałaby znaleźć jakiś prom, ale w szkole nie miała na to najmniejszych szans. Na ostatnią chwilę musiałaby zorganizować sobie jakiś transport, już po powrocie do Londynu. Mogła wrócić do swojego pustego domu i przez całe święta oglądać telewizję i objadać się słodyczami, ale pozostawał znaczący problem. Ron z pewnością się tam pojawi, aby zobaczyć, czy jednak nie wybrała tej opcji. Bardziej od czegokolwiek bała się konfrontacji z nim sam na sam w tym momencie. Uciekała od tego, jak tylko mogła, było między nimi tyle ciszy i niedopowiedzeń, że stworzyła się prawdziwa przepaść. Chciała po prostu odpocząć od tego wszystkiego i przemyśleć kilka spraw.
      Została zupełnie bez perspektyw, a nie mogła pojechać do Nory. Wolałaby spać na dworcu, niż udawać przed rodziną Rona i sobą samą, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie zniosłaby pobytu tam po tym wszystkim, co się stało. Jak miałaby spojrzeć na nich i udawać, że jej związek nie jest w ruinie, bo w wakacje zrobili coś bardzo, bardzo głupiego? Nie, tam na pewno nie mogłaby teraz pojechać. Wymyśli coś, byleby tylko nie musieć tego znosić.
      Zastanawiała się czy Ron też dostaje pogróżki, czy całą winą obarczono tylko ją. Zapewne ona przyjęła na siebie całą siłę rażenia, bo morderca miał do niej łatwy dostęp w Hogwarcie. Ron z pewnością mógł spać spokojnie, ale przecież też nie był bez winy. Czasem czuła wściekłość, że to wszystko jest takie niesprawiedliwe. Ron śpi spokojnie, a ona wpada w paranoję i boi się o swoje życie, a przecież żadne z nich nie jest mniej winne tego, co zaszło. A potem przychodził wstyd, powinna być przecież szczęśliwa, że jej narzeczony jest bezpieczny i ten psychopata zostawił go w spokoju. Mimo wszystko nie umiała, momentami nachodziły ją już myśli, po jakich czuła poczucie winy. W momentach najgorszej rozpaczy chciała spotkać się z Ronem i wykrzyczeć mu, że to takie niesprawiedliwe. Siedzieli w tym razem, a teraz jej życie jest piekłem. Właśnie dlatego nie mogła dopuścić do tego, aby tam pojechać. Nie potrafiłaby się powstrzymać i wypomniałaby mu wszystko, każdy najdrobniejszy błąd, jaki popełnili. Nie powinna wracać do Hogwartu, gdyby nie to, z pewnością zniszczenie jej życia nie byłoby takie proste. Głupia, sama je sobie zniszczyłaś, sama to wszystko sprowadziłaś na siebie i innych.
      Nadszedł czas, aby przestać się nad sobą użalać i zacząć myśleć nad tym jak spędzić święta oraz nad tym, jak poznać nazwisko człowieka, który zginął tamtej nocy... To na nim wszystko się teraz skupiało. Wystarczyło tylko znaleźć jakieś powiązania. Druga sprawa była oczywiście zdecydowanie ważniejsza, ale nie aż tak pilna.


      Luna była bliska tańca z radości. Wreszcie jej przyjaciel odważył się zrobić kolejny krok i zaprosił ją na wieczorny spacer. Nie mogła usiedzieć na miejscu, odkąd dostała list, a im bardziej zbliżał się termin spotkania, tym więcej miała energii. Już piąty raz zmieniła jakąś cześć rozłożonych na łóżku i gotowych do założenia ubrań. Było okropnie zimno, więc toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, czy powinna założyć spódniczkę, czy spodnie.
      Zapamiętała sobie, aby poinformować swojego przyjaciela, że ktoś dla żartu dał mu magiczny atrament. Wszystkie jego listy zostały już tylko białymi, pustymi kartkami. To było naprawdę bardzo nieodpowiedzialne ze strony tego żartownisia. Co, gdyby ktoś napisał tym atramentem esej na którąś lekcję?
    - Wybierasz się gdzieś? - zapytała Aurelia, jej wyjątkowo wścibska współlokatorka.
    - Tak – odpowiedziała Luna krótko, przerywając na chwilę nucenie pod nosem.
    - Z kim? - Koleżanka podniosła się lekko z łóżka, najwidoczniej bardzo zaaferowana tą odpowiedzią.
    - To moja sprawa.
      Nie chciała zdradzać dziewczynie, z kim wybiera się na przechadzkę. Wolała nie dopuścić do jakiś głupich plotek, jej przyjaciel był tylko i wyłącznie jej sprawą, którą nie chciała się z nikim dzielić. Nie miała ochoty potem tłumaczyć się z tego połowie szkoły, a z pewnością tak się stanie, jeżeli powie Aurelii jego imię.
    - Daj spokój, a jeżeli coś ci się stanie? Jest już po zachodzie słońca! Muszę wiedzieć, kogo w takiej sytuacji zgłosić.
      Lunie przeszło przez myśl, że to troska wcale nie jest prawdziwym powodem ciekawości dziewczyny, więc wzruszyła tylko ramionami.
    - Ponieważ jest zima – odpowiedziała wesoło. - Godzina jest jeszcze wczesna. Zresztą mu ufam, to dobra osoba. Naprawdę do siebie pasujemy.
      Aurelia przewróciła oczami i westchnęła. Najwidoczniej zorientowała się, że nie zdobędzie żadnych ciekawych informacji, które mogłaby zamienić w pikantne plotki, więc wróciła do czytania Czarownicy.
      Luna znów zaczęła nucić wesołą melodię, krytycznie przyglądając się ubraniom położonym na łóżku. Czy na pewno powinna ubrać tę granatową spódniczkę? Spojrzała na zegar i z radością uznała, że może już zacząć szykować się do wzięcia kąpieli.


      Zdecydowała się jednak na założenie bladoróżowej spódniczki, bo wydawała jej się weselsza na tę ciemną porę roku. Najwyżej zmarznie, ale czasem jest to warte zachodu. Upięła loki w wysoki kok, tylko po to, aby zaraz je rozpuścić. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Dlaczego obchodziły ją te głupie włosy? Po chwili jednak znów je upięła i spojrzała w lustro przyglądając się swojemu odbiciu. Nadal było coś nie tak. Ostatecznie splotła loki w długi warkocz i znów się sobie przyjrzała. Teraz było o wiele lepiej.
      Ubrała płaszcz i wyszła z dormitorium, czując na sobie wzrok Aurelii, która jedynie udawała, że czyta, a tak naprawdę przyglądała się Lunie ukradkiem od ostatniej godziny.
      Nie było nawet osiemnastej, a na dworze było już zupełnie ciemno. Rozświetliła swoją różdżkę i niepewnie ruszyła przez śnieg. Serce waliło jej jak oszalałe. Nigdzie nie mógł go dostrzec i zaczynała bać się, że ją wystawił. Po prostu nie przyszedł, siedział w tym momencie w ciepłym dormitorium i śmiał się z niej z kolegami.
      A potem dostrzegła w końcu jego postać. Siedział obok jeziora i wpatrywał się w skutą lodem tafle. Serce podskoczyło jej do gardła. Z jednej strony chciała zacząć biec, ale z drugiej nogi miała jak z waty i zapewne wywróciłaby się po kilku metrach i narobiła sobie wstydu.
      Oderwał wzrok od lodu i skierował go na nią. Pomachał jej wesoło i uśmiechnął się szeroko. Od razu poczuła się pewniej i odpowiedziała mu tym samym.
    - Tyle czekałem na nasze spotkanie – powiedział cicho i wstał.
      Uśmiechała się mimowolnie na dźwięk jego głosu. W końcu mogli porozmawiać normalnie, na żywo. Miała mu tyle do powiedzenia, wszystko to, czego nie umiała zawrzeć w listach, nawet tych najszczerszych.
    - Powiedziałaś komuś, że się ze mną spotykasz? - zapytał z rozbawianiem.
      Był naprawdę uroczy. Bił od niego jakiś nieopisany wdzięk, który ukazywał się w każdym ruchu i geście. Z pewnością był kimś, w kim można by było się zakochać.
    - Och, oczywiście, że nie. Zaraz rozniosłyby się plotki.
    - To dobrze.
      Szli brzegiem jeziora, a potem na granicy drzew lasu. Luna jeszcze nigdy nie czuła, aby rozmawiało jej się z kimś tak dobrze. Potrafił być zabawny, a przy tym wyjątkowo szarmancki i miły.
    - Dlaczego częściej nie pleciesz tak włosów? Teraz o wiele lepiej widać twoją piękną twarz.
Poczuła, że się rumieni. Czy kiedykolwiek ktoś nazwał ją piękną? Z pewnością nie, a na pewno nie w taki sposób. Chciała złapać go za rękę, ale bała się jego reakcji. Starała się jednak trzymać blisko niego i co chwilę ich dłonie ocierały się o siebie przypadkiem.
- Spojrz! Czy to nie mały testral? - zawołał i Luna natychmiast odwróciła się w stronę, w którą wskazał.
       Uwielbiała testrale. Wszyscy mieli je za okropne stworzenia, ale ona wiedziała jakie są naprawdę. Mogła znaleźć w nich swoich przyjaciół. Z pewnością były milsze od ludzi. No może poza tym jednym.
      Odwróciła się, aby powiedzieć mu, że nic nie widzi, ale wtedy kątem oka zobaczyła jakiś ruch. Uzbrojona w kamień ręka chłopaka zbliżała się szybko do jej głowy i zanim Luna zdążyła krzyknąć, nastała ciemność...


      W pełnej ciszy i skupieniu przeglądała każdą gablotę w Izbie Pamięci. Hermiona miała ogromną nadzieję, że wśród tych wszystkich zdjęć odnajdzie twarz choćby podobną do tej, którą zapamiętała. To zawsze byłby jakiś punkt zaczepienia, cokolwiek na czym mogłaby się oprzeć. Mimo wszystko nie mogła znaleźć tej znaczącej dla niej twarzy wśród setek uśmiechniętych uczniów na zdjęciach robionych na przestrzeni wielu lat. Próbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, ale obraz powoli zacierał się w jej umyśle. Nie było w jego twarzy zupełnie nic wyróżniającego, nic co mogłoby rzucić jej się teraz w oczy, gdyby zobaczyła jego młodszą wersję.
    - Powiesz mi kogo szukasz? - zapytał stojący przy drzwiach Draco.
    - Cicho – syknęła. - Miałeś nasłuchiwać, czy nikt nie idzie.
    - Mam podzielność uwagi.
      Dziewczyna powoli zaczynała żałować, że nie przyszła sama. Zostawiony bez atencji Malfoy ewidentnie zaczynał się nudzić i był tylko o krok od marudzenia. Nie lubił bezczynności i zdecydowanie nie podobało mu się stanie na czatach.
    - Ale ktoś może nas usłyszeć – odpowiedziała, nie przestając przyglądać się każdej twarzy na mijanych zdjęciach.
      Szukała wysokiego, jasnoskórego szatyna. Widziała już takich kilkudziesięciu, niektórych po kilka razy, i żaden niczym się nie wyróżniał.
    - On najwidoczniej nie miał żadnych zasług dla szkoły. Jesteśmy tu już ponad godzinę, jestem głodny i chce mi się spać. Niczego tu nie znajdziesz.
    - Gdzieś musi być po nim jakiś ślad – upierała się, choć sama zaczęła już tracić nadzieję.
    - Super. Jak dobrze, że niedługo od ciebie odpocznę. Spędzę święta daleko od ciebie i będzie mi z tym bardzo dobrze. Uwierz, że nie będę tęsknił za jędzowatą wersją ciebie.
      Na wspomnienie o świętach Hermiona poczuła, jakby coś ciężkiego spoczęło na jej sercu. Unikała myślenia o tym jak mogła, ale ten temat wciąż powracał.
    - Cieszę się – odpowiedziała cierpko, chodząc od gabloty, do gabloty.
    - Weasley jest pewnie szczęśliwy, że cię zobaczy – mruknął Draco uśmiechając się złośliwie. - Pogodziliście się już?
    - Nie. Nie spędzam z nim świąt – odpowiedziała zduszonym głosem, jakby te słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
      Draco zagwizdał i uniósł brwi.
    - Brzmi poważnie. Przynajmniej spędzisz trochę czasu z rodzicami. Słyszałem, że mieliście długą rozłąkę w tamtym roku.
      Malfoy nieświadomie wybrał najgorszy temat do rozmowy na zabicie nudy. Hermiona przestała skupiać się na przeglądaniu gablot i znów wróciła do niej wizja spania na dworcowej ławce.
    - Z nimi też nie spędzam w tym roku świąt – odpowiedziała z rezygnacją.
    - Więc z kim? - zapytał szczerze zaskoczony Ślizgon.
    - Wygląda na to, że sama. Pewnie wynajmę pokój w jakimś hostelu i zaszyję się tam z książkami.
    - Dlaczego? - zapytał, przyglądając jej się czujnie.
    - Moi rodzice wyjechali, a ja nie chcę zamęczać ich swoimi problemami i nie chcę słuchać ich pytań. A z Ronem nie chcę się widzieć. Potrzebuję trochę spokoju.
      Draco nic nie odpowiedział, co Hermiona przyjęła z ulgą. Był ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać o swoich problemach w związku. Malfoy najwidoczniej przemyślał jednak kilka spraw, bo postanowił się odezwać.
    - Przyjedź do mnie – powiedział twardo.
      Spojrzała na niego w niemym szoku, zastanawiając się, czy on na pewno jest świadom tego, co właśnie powiedział. Przez chwilę zbierała w głowie jakąś rozsądną odpowiedź wahając się pomiędzy miłą odmową, a wyśmianiem go.
    - Moi rodzice wyjeżdżają, też zostaję sam. Blaise wybiera się w tym roku do dalszej rodziny... Miałem w planie przepić te święta, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy mogli spędzić ten czas nad naszym małym dochodzeniem.
    - Wiesz... Twój dom...
    - Och, nie, nie miałem na myśli dworu. Chyba nie umiałbym cię tam zabrać po tym... Mamy małą wakacyjną rezydencję w Szkocji. Nie jest to nic wystawnego, ale moglibyśmy się tam zatrzymać. Gdybyś chciała, oczywiście. Bez sensu, żebyśmy oboje siedzieli sami, skoro możemy zająć się przy okazji pracą.
      Patrzyła na niego mrużąc oczy i czekając, aż wybuchnie śmiechem. Jakoś nie do końca była przekonana, czy to żart, czy chłopak jest w pełni poważny.
    - Granger, zapraszam cię do siebie na święta, a nie próbuję kupić twoją duszę.
    - Wiem – odpowiedziała, choć zabrzmiało to wyjątkowo głupio.
    - Więc czemu patrzysz na mnie, jakbyśmy się jednak o tę twoją duszę targowali? Dlaczego zawsze, jak mam dobre intencje, to ludzie doszukują się podstępu?
    - Bo cię znają? - zapytała z przekąsem. - Zresztą ja uwielbiam święta, a ty jestem prawdziwym Grinchem.
    - Kim? - zapytał niepewnie.
    - Nieważne – odpowiedziała, przypominając sobie, że przecież Draco nigdy nie miał z tym styczności.
    - Jeżeli się zgodzisz, to obiecuję nie psuć świąt. Ale reszta jest twoim wyborem Zastanów się nad tym i daj mi odpowiedź.
      Hermiona skinęła głową i wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę podejrzliwie, aż nie przypomniała sobie, po co przyszła do Izby Pamięci. Uznała jednak, że niczego już tutaj nie znajdzie i zarządziła odwrót.
      Przez całą drogę powrotną biła się z myślami i rozważała propozycję, którą złożył jej Malfoy. Z jednej strony wcale nie była taka zła, mogliby w spokoju wszystko przedyskutować i pomyśleć co robić dalej, bo błądzili po omacku i nie mieli już żadnych pomysłów. Z drugiej strony święta z Malfoyem nie były jej wymarzonym sposobem spędzania wolnego czasu i bała się, że spędzenie tylu dni tylko we dwoje skończy się tym, że do Hogwartu wróci jedynie jedno. I mimo wszystko nadal nie ufała mu w pełni. Najwidoczniej czekała ją trudna decyzja do podjęcia.


      Uderzam nieprzytomną dziewczynę jeszcze raz. Chciałabym zrobić to ponownie, a potem kolejne dziesięć, ale powstrzymuję swoje instynkty. Trzymam uniesioną dłoń z zakrwawionym kamieniem i walczę ze sobą aby nie zabić jej na miejscu, aby stłumić gniew, który w sobie noszę. Zmarnowałem na nią ostatnie cztery godziny, aby w końcu dotrzeć do tego miejsca, więc nie mogę zepsuć wszystkiego w tym momencie. Opuszczam rękę.
      Łapię ją pod ramiona i ciągnę szybko do Zakazanego Lasu, aby nikt mnie nie zobaczył. W cieniu czuję się bezpieczniej. Oddycham głęboko wśród chroniących mnie drzew. Czuję, że żyję. Podnoszę ją i zarzucam sobie na ramię, aby poruszać się szybciej. Nie mam zbyt wiele czasu i chcę załatwić to wszystko jak najszybciej. Nie mogę pozwolić sobie na to, aby moje instynkty mną zawładnęły. Mój przyjaciel zawsze dbał o moje bezpieczeństwo. Uczył mnie, jak to wszystko zahamować, aby zostać nieuchwytnym. Potrafił powstrzymywać mnie długo, uczył jak czekać na odpowiedni moment do morderstwa. Kiedy go zabrakło poczułem się jak spuszczony ze smyczy. Zacząłem polować sam i ryzykować. Długo zajęło mi ponowne zejście na właściwe tory, nie umiałem się powstrzymać i zabiłem tę idiotkę, tworząc tym samym niepotrzebny mi rozgłos. Teraz jednak trzymam się planu i Lovegood musi pozostać żywa.
      Słyszę tętent kopyt i zamieram. Na którego trafiłem tym razem? W końcu pojawia się w całej swojej okazałości. Przywódca stada patrzy na mnie z góry, a ja zamieram na chwilę.
    - Czy to ona? - pyta cicho.
    - Jeszcze nie, Magorianie. Jestem ci dozgonnie wdzięczny za twoją łaskę i muszę błagać o jeszcze trochę czasu.
      Pochylam głowę na znak szacunku i czekam niecierpliwie na odpowiedź.
    - Dostaniesz go tyle, ile potrzebujesz, aby pomścić swojego przyjaciela.
      Oddycham z ulgą. Nadal zastanawiam się, dlaczego centaury na to wszystko pozwalają. Udostępniają mi kawałek swojego terytorium do którego nie wpuszczają nawet Hagrida, abym mógł wykonać swój plan. Z jakiegoś powodu mój przyjaciel zyskał ich szacunek i zawsze powtarzał mi, że mogę się do nich zwrócić. Moja teoria opiera się na ich mądrości. Nie tratują nas jak ludzi, potrafią dostrzec nasze instynkty i to, kim jesteśmy. Widzą, że bliżej mi do dzikiego zwierzęcia, że nie kieruje mną współczucie i inne przyziemne uczucia. Tak ja oni uważam ludzi za nic. Tolerują mnie, oddając tym samym hołd dla mojego przyjaciela. Wiem jednak, że ich cierpliwość kiedyś się skończy i muszę się pospieszyć.
      Docieram do dwóch sporych dziur w ziemi i zrzucam z siebie nieprzytomną dziewczynę. Parkinson natychmiast podnosi się na ten dźwięk i zadziera głowę. Przykładam sobie różdżkę do gardła.
    - Przyprowadziłem ci towarzyszkę – odzywam się gardłowym, nieludzkim głosem.
    - Kogo?
    - Pannę Lovegood.
    - Luna? Luna! - zaczyna krzyczeć, co wzmaga moją irytację.
      Wybrałem ten dzień wyjątkowo starannie, mogę wyładować całą swoją negatywną energię. To dziś mój przyjaciel miałby urodziny, gdyby oczywiście żył. Już od rana znów czuję tę pustkę i najchętniej rozszarpałbym Parkinson lub Lovegood na kawałki, byleby ją zapełnić.
    - Nie usłyszy cię, chyba trochę przesadziłem i nie wiem, czy z tego wyjdzie. Umrze zapewne do jutra.
    - Nie, nie, nie. Daj mi ją tutaj, proszę. Pomogę jej, nie pozwolę umrzeć.
    - Ona i tak umrze, obojętnie kiedy.
    - Błagam, pozwól mi jej pomóc.
      Jej głos znów przybiera tę okropną, zrozpaczoną nutę.
    - Wiesz dlaczego nadal jesteś żywa, Parkinson? Bo nikt nie przejąłby się twoją śmiercią. Więc zamknij ryj, bo zmienię zdanie.
    - Błagam, pozwól mi jej pomóc.
    - Wiesz co? Rozpuściłem ostatnio informację o twojej śmierci. Jak myślisz, ktokolwiek się tym zainteresował? Wszyscy mieli to w dupie. Myślisz, że ktokolwiek cię szuka? Że kiedykolwiek stąd wyjdziesz? Twoi trzej przyjaciele znaleźli sobie dziewczyny i nie interesuję ich już los naiwnej Parkinson. A to, że nie obchodzisz swoich rodziców, to raczej dla ciebie żadna niespodzianka. Nadal siedzą w Ameryce, jak najdalej od swojej córeczki? Kiedy widziałaś ich po raz ostatni? Wszyscy o tobie zapomnieli, nikogo nie interesuje, czy zdechłaś czy nadal tu siedzisz. Wszyscy, na których ci zależało, mają w dupie twoją śmierć. Nie masz już nic poza swoją żałosną egzystencją, więc siedź cicho, bo to też stracisz.
      Czuję choć cząstkową ulgę, że mogłem zranić ją do żywego, ale to wciąż za mało. Patrze z góry jak płacze ukrywając twarz w dłoniach, choć próbuje robić to dyskretnie, abym tego nie dostrzegł.
Popycham nieprzytomną dziewczynę i patrzę jak ląduje w dole. Patrzę na swoje ubrudzone krwią ręce i pragnę jej więcej.


_________________________________

No i jestem! Sama nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Nic ciekawego raczej w nim nie było, to takie trochę preludium do kolejnych wydarzeń.
Kończę prawie mój tygodniowy maraton pracy i jestem wycieńczona, więc nie wiem jakim cudem udało mi się napisać cokolwiek :D



3 komentarze:

  1. No hej! :D
    Te wszystkie wzmianki o tym, że Hermiona nie ma ochoty widzieć Rona, są miodem na moje serce po prostu. Cieszę sie strasznie, ze tak się od siebie oddalili. Wiem, jestem okropna xd
    Ma prawo do tego, zeby uważać, że to wszystko jest niesprawiedliwe, skoro Ronald jest tak samo winny jak ona. I jeśli Ron rzeczywście nie dostaje żadnych pogrózek, to z kolei nasuwa sie pytanie: Czemu? Czemu nasz psychol uważa, że tylko Hermiona zasługuje na karę? Pewnie to tylko ona kogos zabiła, ale to jest kwestia tylko tego, ze trzymała rózdżkę... zresztą, nie wiem, zobaczymy co tam ujawnisz ;p
    Ach, gdyby Luna chociaż powiedziała tej całej Aurelii, nawet jeśli tamta po prostu była wścibska. Przynajmniej póxniej by wiedziala, gdzie szukać ;c On też musiał sie długo przyglądać wczesniej Lunie, skoro znał ją na tyle dobrze, że mial pewność, ze nikomu nie zdradzi nawet jego imienia, cwany sukinsyn. Nie wiem, jak można tak wykorzystać niewinną Lune ;/
    Uwielbiam marudnego Draco xd
    Och i nie mogę się doczekać ich wspólnych świąt! Draco się tak ładnie zachował, ze ja zaprosił <3
    " Granger, zapraszam cię do siebie na święta, a nie próbuję kupić twoją duszę." - hahahahahah :D
    Tak czy siak, naprawdę mam nadzieje, że Hermiona się zgodzi i zastanawiam sie za ile rozdziałów wypadna swięta. Bo ja chcę już :D
    Jedyny pozotyw, jaki potrafie wyciagnać z działań Złodupca, to fakt, że Pansy jednak wciąż żyje, mimo, ze jest w tragicznym stanie psychicznym, a pewnie i fizycznym ;c
    No i mam nadzieje, że Luna przeżyje... ech. Straszne rzeczy sie tu u ciebie dzieją :D Po co mu te dziewczny?
    Chyba niezbyt obszerny komentarz mi wyszedł, ale jakos dzisiaj weny nie mam ;c Rozdział bardzo mi się podobał, przede wszystkim przez zaproszenie na świeta :D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święta wypadają w rodziale 15 :D tyle zdradzę, a co!
      A po co mu dziewczyny, to postaram się wyjaśnić, bo chce zacząć to mniej więcej juz rozwiązywać na takim poziomie, zeby akcja z nimi, jako porwanymi, nie stała w miejscu.
      Dziękuje bardzo za komentarz i pozdrawiam rownież :*

      Usuń
  2. #MagiczneSmakołyki #CzekoladoweZaby
    No to mamy do czynienia z prawdziwym psychopatą. Krew. Więcej krwi. Biedna Luna. Żeby tylko Pansy nic się nie stało. Coraz więcej ofiar, a śladu mordercy brak. Uchyl nam rąbka tej tajemnicy ;)
    Pozdrawiam, Bloody Rose

    OdpowiedzUsuń