Hermiona siedziała w przedziale
pociągu jak na szpilkach. Była już przekonana, że podjęła
najgorszą z możliwych decyzji. Czy naprawdę tak źle byłoby jej w
motelu albo na dworcowej ławce? Jakim cudem wytrzyma tyle czasu sam
na sam z Malfoyem? Jakim cudem wytrzyma z nim chociaż kilka godzin?
- To naprawdę okropne, że musisz jechać na święta do ciotki. Myślałam, że spędzimy ze sobą trochę czasu, a Ron jest strasznie zawiedziony – powiedziała Ginny smutno.
- Tak, ja też bardzo żałuję – odpowiedziała Hermiona nieobecnym tonem patrząc przez okno.
- To naprawdę okropne, że nie ma tu Luny, czuję się taka bezsilna. Odchodzę od zmysłów, Hermiono – powiedziała ze łzami w oczach. - Myślisz, że w końcu je znajdą? Ją i Pansy?
- Nie wiem, Ginny, naprawdę nie wiem.
Nie mogła jej powiedzieć, że Parkinson już dawno nie żyje i jest raczej mała nadzieja, że Lunę spotkał inny los. Na myśl o tym chciało jej się płakać. Odpowiedzialność, która na nią spadła przytłaczała ją. Musiała zadbać teraz o Ginny, choćby miała chodzić za nią krok w krok i odciąć ją od świata. To wszystko było jej winą, nie potrafiła myśleć o tym bez ucisku w sercu. Od wakacji ciągnęło się za nią widmo śmierci.
Obserwowała jak zaśnieżony krajobraz za oknem zmienia się powoli i myślała o tym, że popełnia właśnie ogromną głupotę. Malfoy z pewnością zepsuje jej te święta i przez kilka dni będzie panowała między nimi niezręczna cisza. I bez tego nie była teraz najbardziej rozrywkową osobą na świecie. Chciała zapaść się pod ziemię, aby nie patrzeć na tych wszystkich ludzi. Na Ginny, której nie mogła wyznać prawdy
Pociąg wjechał na King's Cross i Hermiona z bijącym sercem ściągnęła swój kufer. Wyszła na peron i pożegnała się z Ginny, przytulając ją do siebie mocno.
- Uważaj na siebie – powiedziała cicho.
Rozejrzała się wokoło i zobaczyła Malfoya, który wychodził właśnie z pociągu. Skierowała się do umówionego punktu i czekała aż dworzec zupełnie opustoszeje, aby mogli w spokoju omówić dalszą część drogi. Stała tam sama czując się idiotycznie i czekając, aż Draco w końcu do niej podejdzie.
Wreszcie zrobiło się na tyle pusto, że doczekała się tego stresującego dla niej momentu.
- Dobra, Granger, plan jest taki, że łapiemy Błędnego Rycerza – powiedział, krzywiąc się. - To chyba jedyny dostępny środek transportu. Idę przodem, stajemy od siebie dobre kilka metrów. Nikt nie powinien się domyślić, że jedziemy razem.
Skinęła głową i została jeszcze chwilę na peronie, odczekując umówioną minutę. Po wyznaczonym czasie ruszyła na dworzec, starając się nie stracić z oczu Malfoya. Im mniej czasu zostało do oficjalnego rozpoczęcia ich wspólnych świąt, tym szybciej biło jej ze stresu serce.
Blędny Rycerz wyrzucił ich przy małej, lekko zaniedbanej posiadłości. Wokół starego, drewnianego domu był ogromny, pokryty śniegiem ogród. Hermiona przez chwilę chciała zapytać, czy nie włamują się aby na jakiś zupełnie opuszczony teren prywatny, ale zachowała tę uwagę dla siebie.
- Malfoy! Gdzie są wszystkie fontanny? I gdzie się schowały wszystkie pawie? - zapytała złośliwie.
- Nie waż się drwić z pawi, wszyscy nam ich zazdroszczą – odpowiedział wyniosłym i lekko urażonym tonem.
- Och, proszę wybaczyć, paniczu Malfoy. Jako drobna mieszczanka nie wiedziałam, że pawie są sprawą honoru. Mam jednak nadzieję, że czekać tam będzie na mnie zastawa wysadzana szmaragdami, bo inaczej będę zmuszona wybrać dworcową ławkę – zarechotała.
- Jeżeli się nie przymkniesz, to sam cię na nią wykopię, przysięgam – warknął z niezadowoloną miną i ruszył w stronę domu ciągnąc za sobą swój kufer.
Hermiona ruszyła za nim, nadal się śmiejąc. Nie przeszkadzały jej żadne warunki, jednak Ślizgon wydawał się zażenowany, że będzie musiał spędzić w takim miejscu kilka najbliższych dni.
- To naprawdę okropne, że musisz jechać na święta do ciotki. Myślałam, że spędzimy ze sobą trochę czasu, a Ron jest strasznie zawiedziony – powiedziała Ginny smutno.
- Tak, ja też bardzo żałuję – odpowiedziała Hermiona nieobecnym tonem patrząc przez okno.
- To naprawdę okropne, że nie ma tu Luny, czuję się taka bezsilna. Odchodzę od zmysłów, Hermiono – powiedziała ze łzami w oczach. - Myślisz, że w końcu je znajdą? Ją i Pansy?
- Nie wiem, Ginny, naprawdę nie wiem.
Nie mogła jej powiedzieć, że Parkinson już dawno nie żyje i jest raczej mała nadzieja, że Lunę spotkał inny los. Na myśl o tym chciało jej się płakać. Odpowiedzialność, która na nią spadła przytłaczała ją. Musiała zadbać teraz o Ginny, choćby miała chodzić za nią krok w krok i odciąć ją od świata. To wszystko było jej winą, nie potrafiła myśleć o tym bez ucisku w sercu. Od wakacji ciągnęło się za nią widmo śmierci.
Obserwowała jak zaśnieżony krajobraz za oknem zmienia się powoli i myślała o tym, że popełnia właśnie ogromną głupotę. Malfoy z pewnością zepsuje jej te święta i przez kilka dni będzie panowała między nimi niezręczna cisza. I bez tego nie była teraz najbardziej rozrywkową osobą na świecie. Chciała zapaść się pod ziemię, aby nie patrzeć na tych wszystkich ludzi. Na Ginny, której nie mogła wyznać prawdy
Pociąg wjechał na King's Cross i Hermiona z bijącym sercem ściągnęła swój kufer. Wyszła na peron i pożegnała się z Ginny, przytulając ją do siebie mocno.
- Uważaj na siebie – powiedziała cicho.
Rozejrzała się wokoło i zobaczyła Malfoya, który wychodził właśnie z pociągu. Skierowała się do umówionego punktu i czekała aż dworzec zupełnie opustoszeje, aby mogli w spokoju omówić dalszą część drogi. Stała tam sama czując się idiotycznie i czekając, aż Draco w końcu do niej podejdzie.
Wreszcie zrobiło się na tyle pusto, że doczekała się tego stresującego dla niej momentu.
- Dobra, Granger, plan jest taki, że łapiemy Błędnego Rycerza – powiedział, krzywiąc się. - To chyba jedyny dostępny środek transportu. Idę przodem, stajemy od siebie dobre kilka metrów. Nikt nie powinien się domyślić, że jedziemy razem.
Skinęła głową i została jeszcze chwilę na peronie, odczekując umówioną minutę. Po wyznaczonym czasie ruszyła na dworzec, starając się nie stracić z oczu Malfoya. Im mniej czasu zostało do oficjalnego rozpoczęcia ich wspólnych świąt, tym szybciej biło jej ze stresu serce.
Blędny Rycerz wyrzucił ich przy małej, lekko zaniedbanej posiadłości. Wokół starego, drewnianego domu był ogromny, pokryty śniegiem ogród. Hermiona przez chwilę chciała zapytać, czy nie włamują się aby na jakiś zupełnie opuszczony teren prywatny, ale zachowała tę uwagę dla siebie.
- Malfoy! Gdzie są wszystkie fontanny? I gdzie się schowały wszystkie pawie? - zapytała złośliwie.
- Nie waż się drwić z pawi, wszyscy nam ich zazdroszczą – odpowiedział wyniosłym i lekko urażonym tonem.
- Och, proszę wybaczyć, paniczu Malfoy. Jako drobna mieszczanka nie wiedziałam, że pawie są sprawą honoru. Mam jednak nadzieję, że czekać tam będzie na mnie zastawa wysadzana szmaragdami, bo inaczej będę zmuszona wybrać dworcową ławkę – zarechotała.
- Jeżeli się nie przymkniesz, to sam cię na nią wykopię, przysięgam – warknął z niezadowoloną miną i ruszył w stronę domu ciągnąc za sobą swój kufer.
Hermiona ruszyła za nim, nadal się śmiejąc. Nie przeszkadzały jej żadne warunki, jednak Ślizgon wydawał się zażenowany, że będzie musiał spędzić w takim miejscu kilka najbliższych dni.
Wnętrze okazało się jednak o wiele
przytulniejsze, niż sądziła. Salon był średniej wielkości,
stała tam kanapa i stolik. Pierwszym co przykuło uwagę Hermiony
był kominek, w którym Draco natychmiast rozpalił ogień i leżący
obok niego biały, skórzany dywan, który aż prosił, aby się na
nim wylegiwać. Białe ściany były zupełnie puste, brakowało na
nich jakichkolwiek fotografii lub obrazów. Pusty był nawet obszar
nad kominkiem, który aż błagał, aby postawić na nim ramkę.
Po obejrzeniu salonu i małej, kameralnej kuchni, Hermiona ruszyła na piętro, kufer unosił się za nią podtrzymywany zaklęciem.
- Weź większą sypialnię – krzyknął Malfoy z salonu. - Znaj moje dobre serce.
Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Jednym z nich była mała, choć wygodna łazienka i dwie sypialnie. Jedna mieściła pojedyncze łóżko, stolik nocy i małą szafę. Druga, która przypadła Hermionie, miała w wyposażeniu małżeńskie łoże, większą szafę i małą toaletkę. Widok z okna wychodził na ogromne pola pokryte śniegiem.
Dziewczyna usiadła na łóżku i poczuła się wyjątkowo nieswojo. Była pośrodku niczego i właśnie siedziała na łóżku Narcyzy i Lucjusza Malfoyów. Miała wrażenie, jakby w jakiś sposób zaatakowała tym ich intymność, a to wcale jej się nie podobało. Wygładziła pościel na łóżku, a potem przeniosła zaklęciem ubrania z kufra do szafy.
Wzięła ręcznik i przybory toaletowe, myśląc o tym, jakie to szczęście, że McGonagall pozwoliła części uczniów wyruszyć na święta w wigilię. Zaliczały się do tego osoby, które w normalnych okolicznościach zostałyby w zamku oraz Ginny, która nie chciała wyjechać w nadziei, że Luna się odnajdzie. To znacząco zmniejszyło problem Hermiony, dzięki temu spędzi z Malfoyem jedynie kilka dni. Chyba nie wytrzymałaby, gdyby przyjechała tu na cały tydzień dłużej.
Zeszła na dół już odświeżona i w lepszym humorze.
- To naprawdę posiadłość twoich rodziców? - zapytała siedzącego na kanapie z książką Malfoya.
- Tak, ale nie przyjeżdżaliśmy tu od wielu lat i jak widać znacząco podupadła. Nie chcę nawet wiedzieć jak wyglądało wnętrze, zanim posprzątał tutaj mój skrzat.
Hermiona jakoś przełknęła tę uwagę o skrzacie, nie chcąc wszczynać niepotrzebnych dyskusji. Miała tylko nadzieję, że Malfoy nie będzie tak bezczelny, aby w jej obecności wysługiwać się tym małym stworzeniem.
- To naprawdę ładny dom, byłoby w nim coś magicznego, gdyby tchnąć w niego nowe życie. Szkoda tylko, że jest taki pusty. U mnie w domu zawsze była ogromna choinka, pełno ozdób i świateł. A tutaj... W ogóle nie czuję, że są święta. Wszystko wydaje się takie smutne i szare.
Spojrzała na niego smutno, mając nadzieję, że zrozumie aluzję, że niekoniecznie postarał się, aby nie psuć jej tych świąt. Brakowało jej choć odrobiny ciepła i bezpieczeństwa, jakie daje dom, a ten był zupełnie zimny i nieprzyjazny. Jedyne czego pragnęła, to odrobina oderwania od wszystkiego, co otaczało ją przez ostatnie miesiące.
- Nie narzekaj! Nie lubię świąt i tych wszystkich tandetnych świecidełek. A to jest mój dom, Granger, więc nie wymagaj zbyt wiele.
Westchnęła z rezygnacją i wpatrzyła się w skaczące w kominku płomienie. Całe wnętrze mogłoby być przytulne i ciepłe, ale brakowało w nim jakiejś duszy. Mimo ognia, wydawał się zupełnie zimny.
- Masz jakieś mugolskie galeony? - zapytał po chwili.
- Funty. Mam – odpowiedziała przyglądając mu się z zaskoczeniem.
- W takim razie mam dla ciebie zadanie. Trzy kilometry stąd w linii prostej jest małe, mugolskie miasteczko, a my potrzebujemy jedzenia. Jakbyś mogła pójść i kupić... Dobrze wiesz, że nie znam się na tym. Za to mogę zrobić ci listę.
- Ale chyba pójdziesz ze mną? - zapytała marszcząc brwi.
- Wiesz co, Granger... Tak właściwie, to pomyślałem, że mogłabyś zrobić mi tę małą przysługę, że cię przygarnąłem i pójść sama. To jest w linii prostej, na pewno się nie zgubisz – powiedział z uśmiechem.
- Nie przygarnąłeś mnie, nie jestem szczeniaczkiem. Poradziłabym sobie bez twojej pomocy. Ale niech ci będzie, pójdę, przynajmniej spędzę ten czas w ciszy. Tylko zrób mi tę głupią listę.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Draco westchnął głęboko. Musiał szybko ułożyć sobie jakiś plan działania, bo nie do końca wiedział, ile zajmie dziewczynie podróż do miasteczka. Chce święta? Proszę bardzo, będzie miała swoje cholerne, kiczowate święta, żeby nie wypominała mu później, że je zepsuł.
- Predmet – krzyknął w przestrzeń i czekał niecierpliwie.
Mały, brzydki skrzat zmaterializował się obok niego z cichym pyknięciem i ukłonił się.
- Przynieś mi jakieś iglaste drzewko na choinkę. Tylko ma być duże i ładne. I jakieś ozdoby!
- Ozdoby, panie? - zapytał zgięty w pół skrzat z nutą zaskoczenia w głosie.
- Tak, ozdoby. I nie drąż tego tematu – odpowiedział z irytacją.
Skrzat zniknął, a Draco zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Jak do cholery dekoruje się domy? Pamiętał mniej więcej, jak udekorowany był Hogwart, ale nie był do końca pewien, czy sprawdzi się to na tak małej przestrzeni. W jego domu nigdy nie było takich akcentów i nieszczególnie mu to przeszkadzało. Głupie święta i głupia Granger. Westchnął i zaczął myśleć nad tym jeszcze intensywniej. Na pewno gdzieś w swoim życiu musiał się z tym zetknąć.
Girlandy! W Hosmeade były girlandy! Rozejrzał się po pokoju, mógłby zawiesić jedną nad kominkiem, taki motyw kołatał mu się w pamięci. Zaklęcia znał, mógłby spróbować zmienić coś w ten pieprzony kawałek zieleni. Uradowany, że w końcu ma chociaż zalążek pomysłu, wyszukał w domu miotłę, której używał skrzat, i rozpoczął próby transmutacji. Za pierwszym razem kij po prostu stał się miękki i można było go wyginać. Za trzecim za to był w zupełności sztywny, ale pokryty w niektórych miejscach igłami. Po piętnastej próbie stracił rachubę. Po kilku kolejnych rzucił kijem przez pokój.
Wreszcie, po wielu przekleństwach, westchnieniach i napadach wewnętrznej furii, ozdobiona girlanda szybowała nad kominek. Nie wyglądała aż tak źle, miała wplecione czerwone wstążki i dodawała w pomieszczeniu trochę koloru. Draco podchodził do tego dość sceptycznie, choć był dumny ze swoim magicznych dokonań. I wtedy wrócił skrzat, a Ślizgon już wiedział, że najgorsze zadanie dopiero jest przed nim. Stworzenie zataczało się lekko, próbując utrzymać pięć razy większe od niego drzewko, więc Malfoy pomógł mu zaklęciem, patrząc na to wszystko z niechęcią. Ustawił przyszłą choinkę w kącie i szybko przystąpił do ozdabiania jej różnego rodzaju kiczowatymi świecidełkami, które przyniósł mu skrzat. Nie miał wiele czasu, bo Granger mogła wrócić w każdej chwili.
Był zły na siebie, że w ogóle wpadł na taki pomysł. Czuł się idiotycznie, zawieszając te żałośnie urocze lampki, aż robiło mu się od tego niedobrze. Momentami zaczynał być tak zażenowany sobą samym, że tracił kontrolę i bombki rozpryskiwały się na podłodze lub ścianie. Granger chce wesolutkie, urocze i wymuszające wymioty święta? Proszę bardzo, będzie je miała do cholery. Może wtedy zamknie wreszcie jadaczkę i da mu święty spokój z narzekaniem, że nie czuje tej tandetnej, wymuszonej i zupełnie niepotrzebnej świątecznej atmosfery. Kolejna bombka rozbiła się na milion kawałków o podłogę, gdy myślał o tym, jaką Granger jest podłą, marudną jędzą.
Hermiona szła niepewnie po oblodzonej ścieżce i klęła na cały świat. Na Malfoya, że wysłał ją na zakupy i na siebie samą, że nie przejrzała listy zakupów wcześniej. Finalnie wylądowała z trzema wielkimi siatkami i nie mogła użyć nawet czarów, bo istniało zagrożenie, że zobaczy ją jakiś mugol. Przemierzyła dopiero połowę drogi, a powoli nie czuła już zmarzniętych dłoni. Po prostu świetnie, za kilka miesięcy, gdy stopnieje śnieg, ktoś znajdzie jej zamarznięte ciało. Malfoy utrzymywał, że miasteczka było bardzo niedaleko, jednak Hermiona była przekonana, że przeszła w jedną stronę z pewnością więcej niż pięć kilometrów, co trochę gryzło się z jej definicją słowa blisko.
Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Pierwsze na liście z pewnością było odłożenie tych ciężkich zakupów, a następnie wygrzanie się przy kominku. Przeszła zaledwie kilka metrów, gdy poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży. Z bijącym sercem próbowała rozpaczliwie złapać równowagę. Poczuła jak traci grunt pod nogami, a jedna z toreb wyślizguje jej się z dłoni, gdy wymachuje nimi szaleńczo. Nie zdążyła nawet krzyknąć, nim wylądowała na oblodzonej ścieżce, obtłukując sobie boleśnie kość ogonową. Pojedyncza mandarynka przeturlała się zaraz obok niej. Miała ochotę krzyknąć z wściekłości, gdy poczuła, że spodnie przemakają jej powoli, ale złość osiągnęła swoje apogeum, gdy Hermiona rozejrzała się po otoczeniu. Mandarynki poturlały się w wszystkie strony świata i część z nich leżała zakopana w śniegu. Indyk był nienaruszony, ale to zapewne za sprawą jego ciężkości cała torba przeleciała ponad metr, wyrzucając z siebie pozostałe zakupy. Wyglądało na to, że większość produktów była cała, ale walały się rozrzucone w różnej odległości i całe mokre. Dziewczyna wstała bardzo ostrożnie i rozmasowała pośladki. Z przekleństwami na ustach zaczęła zbierać jedzenie i pakować je z powrotem do toreb. Już w tym momencie nienawidziła tych świąt z całego serca.
Złość na Malfoya, spodnie zamarzające jej na tyłku i własna niezdarność motywowała ją do szybszego pokonania pozostałego odcinka. Nawet nie przejmowała się kolejnym ewentualnym upadkiem, była przekonana, że już wyczerpał się limit na pecha.
Gdy dotarła wreszcie do domu była najszczęśliwszą osobą na świecie, chociaż dobrze maskowała to całą złością na ten dzień. Zanim zdążyła postawić torbę na ziemi, aby otworzyć drzwi, Malfoy zrobił to za nią. Stał w korytarzu i uśmiechał się do niej wesoło.
- Co się stało, Granger? - zapytał widząc jej minę, chociaż nawet na sekundę nie przestał być uradowany.
- Nienawidzę cię.
Wyminęła go i rzuciła torby na ziemię, nawet nie martwiąc się, że może w nich coś uszkodzić. Przeżyły jeden upadek, to przeżyją też drugi.
- Widzę, że miałaś jakieś przygody – zarechotał.
Odwróciła się w jego stronę tak szybko, że zdążyła dostrzec, jak odwraca wzrok od jej mokrej plamy na pośladkach i uśmiecha się pod nosem. Spojrzała na niego z irytacją i chciała jak najszybciej pobiec na górę i się przebrać. Zrobiła kilka kroków i jej mózg zarejestrował coś dziwnego. W salonie coś się nie zgadzało. Cofnęła się marszcząc brwi, aby zajrzeć do środka i aż pisnęła. W kącie stała ogromna, kolorowa, rozświetlona choinka, a nad kominkiem zwisała piękna girlanda. Kanapa była okryta czerwonym kocem, a na małym stoliku stał stroik i kilka świeczek. Cała złość z niej wyparowała, gdy z rosnącym sercem patrzyła, jak pięknie odmienił się salon.
- Ty to zrobiłeś? - zapytała z niedowierzaniem, odwracając się z uśmiechem do Malfoya.
- A widzisz jakieś inne opcje, Granger?
Zanim zastanowiła się co robi, pisnęła jak mała dziewczynka i rzuciła mu się na szyję. Zorientowała się, gdy było już za późno i miała małe pole do odwrotu, aby nie wyszło zbyt niezręcznie. Draco objął ją delikatnie, zaskoczony jej reakcją i widocznie zdezorientowany. Zatopiła się na chwilę w jego charakterystycznych perfumach.
- To naprawdę piękne – powiedziała, aby przełamać niezręczną ciszę, która powstała, gdy się od siebie odsunęli.
- To odejmuje ci prawo do narzekania aż do końca wyjazdu. Mam nadzieję, że jesteś tego świadoma.
- Jestem.
Jeszcze raz rozejrzała się z zachwytem po pomieszczeniu. Może nie był to najpiękniej przystrojony pokój na świecie, ale wreszcie poczuła się trochę lepiej. Jakby niebezpieczeństwa były gdzieś daleko od niej i nie mogły jej teraz dosięgnąć. Po prostu były święta.
Zmyła z siebie zapach indyka, który właśnie się piekł i przebrała się w czerwony, świąteczny sweter z norweskim wzorem. Przeczesała szybko włosy. Była już tak okropnie głodna, że sama myśl o jedzeniu sprawiała jej fizyczny ból. Przejrzała się ostatni raz w lustrze i wyszła z pokoju.
W salonie Draco rozkładał właśnie talerze przy pomocy czarów i nawet nie zauważył jej wejścia. Skupiał się, aby biała zastawa lądowała na swoich miejscach.
- Pomóc ci? - zapytała Hermiona cicho i chłopak się wzdrygnął.
- Możesz zacząć przynosić jedzenie, myślę, że wszystko jest już gotowe.
Poszła do kuchni po półmiski z brukselką i pieczonymi ziemniakami. Indyk pachniał tak cudownie, że Hermiona aż miała ochotę zachowywać się jak małe dziecko i wgapiać w zegarek, licząc każdą sekundę do rozpoczęcia jedzenia. W przygotowaniach tego wszystkiego pomagał im skrzat, chociaż Hermiona kategorycznie zakazała Draconowi zlecać mu przygotowania całej kolacji. Starała się, aby był po prostu małym pomocnikiem i doglądał pieczeni lub kroił jakieś mniejsze rzeczy. Świąteczny pudding stał na parapecie, Hermiona podczas przygotowywania go pomyślała swoje życzenie, chociaż w tym roku nie wierzyła, że się spełni.
Położyła potrawy na nakrytym stole i czekała, aż Draco przyniesie wreszcie indyka. Kiedy wszystko było gotowe, zasiedli wreszcie do kolacji, a dla Hermiony było to prawdopodobnie najlepsze jedzenie na świecie.
Siedzieli na skórze przy kominku i opierali się o kanapę, pijąc przy tym wino. W pomieszczeniu panował przyjemny, relaksujący półmrok, jedynymi źródłami światła był wesoło trzaskający ogień i choinkowe lampki. Hermiona odchyliła głowę kładąc ją na kanapie i przymknęła oczy. Już dawno nie czuła się tak dobrze. Była najedzona, wypoczęta i czuła się bezpiecznie. Podniosła się trochę i sięgnęła po butelkę wina. Nieczęsto piła alkohol, ale ta sytuacja aż się o to prosiła. Siedząc na skórze i wpatrując się w wesoło skaczące płomienie.
- Naprawdę nigdy nie miałeś w domu takiej świątecznej atmosfery? - zapytała śmiejąc się. Powoli wino zaczynało szumieć jej w głowie.
- Mieliśmy zawsze wystawną kolację, jakieś prezenty rano, to oczywiste. Dom wyglądał tak samo jak zwykle, atmosfera też nie robiła się jakaś weselsza. Zero świątecznego fałszu, rodzina taka sama jak zawsze.
- To trochę smutne. Jako dziecko kochałam święta, odliczałam cały rok. Piekłam z rodzicami ciasta i pierniczki. Robiłam im własnoręcznie prezenty.
- Jeżeli mowa o prezentach, to mam coś dla ciebie – powiedział uśmiechając się cwaniacko. - Powinnaś dostać to dopiero jutro, ale... Chyba nie jestem najlepszy w niespodziankach.
- Och nie... Ja nic dla ciebie nie mam! Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Siedź cicho. Jak tak patrzyłem na ciebie przez ostatnie miesiące, to czegoś mi cholernie brakowało. I kiedyś domyśliłem się, o co chodzi. Zresztą, ja nic nie chcę. Mam wszystko, przyjmij to jako zwykły przyjacielski upominek, nic więcej. – Wydawał się podekscytowany tym, że coś dla niej ma i nie chciała mu tego psuć.
Wstał i podszedł do kominka. Zdjął coś z półki nad nim i odwrócił się do niej z małym, szmaragdowym pudełeczkiem. Hermiona dla pewności wypiła jeszcze jeden łyk wina. Czuła się okropnie, że nie pomyślała, aby znaleźć coś dla Malfoya, choć w jej myślach brzmiało to okropnie niedorzecznie. Poczuła się jeszcze gorzej, gdy otworzył przed nią pudełeczko.
- Każda kobieta powinna mieć jakąś biżuterię, Granger. I nie mówię tu o tym pierścionku, który nosisz na palcu.
Patrzyła z lekkim zawstydzeniem na mały, złoty wisiorek z czterolistną koniczyną. Siedziała w szoku, nie do końca wiedząc, jak powinna zareagować. Czy przyjmowanie takiego prezentu od przyjaciela to coś złego?
- Jest piękny, ale...
- Nie chcę nawet tego słyszeć.
Wyciągnął łańcuszek z pudełeczka i Hermiona odwróciła się, aby mógł zapiąć jej go na szyi. Policzki płonęły jej ogniem od wina i wstydu. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, gdy zimne dłonie Dracona musnęły jej kark. Przez kilka okropnie długich sekund Ślizgon męczył się z zapięciem, przez co Hermiona miała ochotę odsunąć się i zrobić to sama. Gdy naszyjnik opadł wreszcie między jej obojczykami, odrzuciła włosy do tyłu i oprała się z powrotem o kanapę.
- Przestań o tym myśleć – powiedział z uśmiechem. - I naucz się przyjmować prezenty jak normalny człowiek.
- Dziękuję – odpowiedziała.
- Co zamierzasz robić, gdy wreszcie szkoła się skończy? - zapytał, wypijając łyk wina.
- Nie myślę o tym zbyt wiele, ale chyba spróbuję zrobić karierę w Ministerstwie Magii. Kontakty z magicznymi stworzeniami albo coś w tym stylu. Chyba nie widzę się w innej roli. Na pewno nie chcę iść w stronę, w jaką poszli Harry i Ron, chcę odpocząć od zła. Znajdę sobie jakąś stabilną posadę i będę spokojnie żyła. A ty?
- Ja chcę gdzieś wyjechać, daleko. Poza Wielką Brytanię. Może będę podróżował i żył z pieniędzy jakie zostawił mi ojciec? Zwiedzę Europę, obie Ameryki... A potem osiądę na stałe tam, gdzie będę czuł się najlepiej i gdzie nikt mnie nie zna. Ożenię się, spłodzę małego Malfoya, za dwadzieścia lat pewnie będziemy się z żoną nienawidzili, bo będziemy mieli inne wizje na życie abo się sobą znudzimy. Skończę jak większość ludzi, Granger, tylko w jakimś ładnym miejscu.
- Z jednej strony to piękna wizja, ale jednak trochę smutna. Jeżeli znajdziesz kogoś odpowiedniego i będziesz ją prawdziwie kochał, nie znudzicie się sobą nawet po pięćdziesięciu latach.
- Niekoniecznie wierzę w miłość i w tym tkwi problem. Niewiele jej w życiu widziałem, nie wiem nawet jakie to uczucie. To tylko trochę chemii, która przemija po jakimś czasie, a ty zostajesz do końca życia z osobą, z którą nie umiesz już nawet rozmawiać i trzyma was jedynie dziecko. Skończyli tak moi rodzice, skończę tak ja i ty pewnie też, chociaż ci tego nie życzę. Szkoda tylko, że wiele rzeczy, w które wierzymy jako dzieci, okazuje się kłamstwem.
- Moi rodzice nadal się kochają. Widać to w sposobie, w jaki się do siebie odnoszą i widać to w małych rzeczach. W zrobionej rano kawie, dbaniu w chorobie i małych słowach. Wierzę, że to samo kiedyś spotka też mnie. A przynajmniej mam taką nadzieję. Chemia kiedyś przemija, po prostu trzeba nauczyć się nadal kochać drugą osobę, gdy już wyparuje. I znaleźć tę odpowiednią.
- Ładnie to przedstawiasz, ale nie zawsze tak wygląda rzeczywistość, to raczej pojedyncze przypadki.
- Zmieńmy temat na coś weselszego, gdzie najbardziej chciałbyś zostać na stałe, myślałeś o tym?
- Bardzo lubię Włochy, ale sercem chyba bliżej mi do klimatu Kanady. Pewnie wybiorę jeden z tych dwóch krajów, tak mi się wydaje. A ty nigdy nie myślałaś o tym, żeby rzucić to wszystko i po prostu wyjechać gdzieś daleko? Zacząć nowe życie?
- Może i myślałam, ale... Chyba brakłoby mi odwagi. To chyba trochę zbyt szalone jak na moje standardy.
- Nigdy nie zrobiłaś czegoś tak szalonego? - zapytał zaczepnie.
- Lubię kontrolowane szaleństwo. Nic ekstremalnego. Najbardziej spontaniczną rzeczą w moim życiu było chyba uderzenie cię w twarz – zaśmiała się i wypiła jeszcze trochę wina.
- Dzięki, Granger, nie lubię, kiedy ktoś mi to wypomina. To była okropna zniewaga z twojej strony.
- Należało ci się, byłeś okropnym dupkiem.
Draco jedynie westchnął i wstał po kolejną butelkę wina, chociaż Hermiona nie była przekonana do tego pomysłu. Miała słabą głowę i już powoli czuła jak świat wokół niej wiruje.
- Może zrobimy sobie bitwę na śnieżki? - zapytała z uśmiechem, patrząc na chłopaka błagalnie.
- O nie, Granger, na to nie dasz rady mnie namówić. Jestem na to o jakieś dziesięć lat za stary.
- Kończy nam się wino, a noc jest jeszcze młoda! Chodźmy chociaż na spacer.
- Podczas którego obrzucisz mnie śniegiem. Mam w domu jeszcze jedną butelkę, alkohol nie jest problemem.
Na to na pewno nie da się na mówić, bez względu na to, jak bardzo Granger nie robiłaby miny szczeniaczka. Nie i tyle. Trzeba mieć swój honor.
- Masz taki duży ogród, a śnieg na nim jest taki nienaruszony.
Spojrzał na nią krytycznie, miała problem z utrzymaniem głowy w pionie i chichotała co jakiś czas. Oceniając tę sytuację na chłodno, zabiłaby się po jakiś pięciu minutach potykając się o coś i rozbijając głowę. Z drugiej strony coraz ciężej było mu znieść jej spojrzenie...
- Wstawaj zanim zmienię zdanie – powiedział i podniósł się szybko, wyciągając do niej dłoń.
Pisnęła uradowana i zdała na niego cały swój ciężar ciała, chwytając go za dłoń. Mimo jego pierwszych kalkulacji trzymała się dość dobrze i była w stanie w miarę prosto iść. Ruszyli aby się ubrać i wyszli na mróz. Draco już wtedy czuł, że to była głupia decyzja. Przekonał się o tym, gdy śnieżka uderzyła do w tors. Schylił się szybko, aby ulepić własną broń. Rzucił w stronę dziewczyny, ale kulka zostawiła jedynie pojedyncze płatki na czubku jej głowy. Sięgnął jeszcze raz, ale wtedy trafiła śniegiem prosto w twarz. Biały puch na chwilę odebrał mu widoczność, a do jego uszu dobiegał wdzięczny śmiech dziewczyny. Tego było jednak trochę za wiele. Gdy tylko odzyskał ostrość widzenia, rzucił się w jej kierunku i nim Hermiona zdążyła podjąć próbę ucieczki, złapał ją mocno i przerzucił sobie przez ramię.
- Puszczaj – krzyknęła ze śmiechem.
- Jesteś pewna?
- Tak.
Przeszedł kilka kroków i wrzucił ją w nienaruszony śnieg. Pisnęła zaskoczona, gdy biały puch dostał jej się za kołnierz i zaczął przesiąkać przez spodnie. Bez zastanowienia zrobił pierwszą rzecz, którą podpowiedział mu alkohol. Usiadł na niej okrakiem w akompaniamencie jej śmiechu i unieruchomił jej ręce, łapiąc jedną dłonią oba jej nadgarstki.
- I co teraz, cwaniaro?
W jej oczach zobaczył na chwilę niepewność. Nabrał w dłoń garść śniegu i zaczął jej nacierać twarz, śmiejąc się triumfalnie. Dziewczyna wyrywała się i piszczała. Kiedy uznał, że już wystarczy puścił ją i wstał. Hermiona nadal leżała w śniegu i śmiała się głośno. Oboje dyszeli ciężko, rozgrzani po krótkiej walce.
- Mam nadzieję, że to była twoja ostatnia prośba wyjścia na śnieżki w życiu.
Wstała wreszcie i oboje ruszyli w stronę domu. W środku było idealnie ciepło, ale przemoczone ubrania nie pozwalały im tego odczuć.
- Otwórz to ostatnie wino – powiedziała z uśmiechem.
Oboje ruszyli do salonu, aby napić się odrobinę. Żadne nie spieszyło się zbytnio, żeby iść się przebrać. Draco sięgnął do szafki po alkohol.
- Nie sądziłam, że będę tak dobrze bawić się na świętach z tobą.
Usłyszał za sobą jej głos i odwrócił się. Stała tak blisko... Alkohol podpowiadał mu same głupie rzeczy. Pomyślał o bitwie na śnieżki, o skórze na jej karku, gdy zapinał jej naszyjnik trochę dłużej, niż było to konieczne. Popatrzył jej w oczy, w których odbijały się różnokolorowe światełka z choinki. To nie może być dobry pomysł, ale gdyby jednak...
Nim zdążyłby się rozmyślić, albo ona zdążyłaby zareagować, przybliżył do niej swoje usta i położył dłoń na jej twarzy. Czuł, jak serce bije mu nienaturalnie szybko. Wreszcie dotknął wargami jej ust, czując jak krew pulsuje mu w tętnicach. Nigdy nie spodziewałby się, że je wargi są takie miękkie. Po chwili zaczęła oddawać pocałunek. Drugą dłoń położył jej na talii, ale wtedy dziewczyna odsunęła się od niego szybko i stanowczo. Spojrzał na nią z zaskoczeniem, a jego serce biło jeszcze szybciej. Łzy, które szybko pojawiły się w jej oczach, mieniły się kolorami.
- Nie... Przepraszam, Draco, nie mogę.
- Nie rozumiem, przyjechałaś tu, wszystko było dobrze, myślałem, że...
- Nie przyjechałam tu dla tego – odpowiedziała, ocierając ze złością policzek.
- Nie dla czego?
- Nie dla ciebie.
Ostatnie zdanie zawisło między nimi. Hermiona uporczywie unikała jego wzroku, przygryzając przy tym wargę.
- W takim razie wybacz, pomyliłem się, myślałem, że jesteś chętna, bo brakuje ci prawdziwego chłopaka – powiedział patrząc na nią z wyższością i uśmiechając się złośliwie.
Brawo, Draco, idealnie radzisz sobie z odrzuceniem, kretynie.
Nim zdążył zrobić cokolwiek, dziewczyna wymierzyła mu policzek. Skóra zapaliła go bardziej ze wstydu, niż samego uderzenia.
- Najwidoczniej oboje zwiedliśmy oczekiwania drugiej strony – warknęła i wyszła szybko z pokoju, trzaskając drzwiami.
Siedziała a wannie i dławiła się łzami. Pierwsza fala płaczu zaczęła już przechodzić i powoli mogła złapać oddech. Malfoy był okropnym dupkiem. Jak mogła myśleć, że jest w nim coś poza tym, co pokazuje światu? Skoro zawsze wiedziała, jak jest, to dlaczego tak cholernie źle się teraz czuła? Powinna być na to przygotowana. Powinna nigdy tu nie przyjeżdżać. Bezwiednie dotykała koniczyny, którą od niego dostała. Powinna oddać mu biżuterię, pożegnać się i stąd wyjechać. Mimo tego, co powiedział później, jej myśli nadal wracały do pocałunku, który robił jej w głowie kompletny mętlik. Odetchnęła głęboko, ocierając nowe łzy i popatrzyła na swój zaręczynowy pierścionek. To wszytko było skomplikowane jeszcze przed tym, jak Malfoy zaczął odgrywać większą rolę w jej życiu. Może powinna skończyć to wszystko i odciąć się od nich obydwu? Miała okropne wyrzuty sumienia, co by się stało, gdyby nie opamiętała się w porę i nie pomyślała o Ronie? Jak bardzo alkohol był w stanie namącić jej w głowie? Nie potrafiła i nie chciała go zdradzić. Gdyby nie to... Poczuła obrzydzenie do samej siebie. Malfoy zaprosił ją tutaj w jednym celu i kto wie, może nawet by to dostał, gdyby wypili tę kolejną butelkę? Może straciłaby hamulce?Zrobiło jej się niedobrze. Niech jej życie wróci wreszcie do jakiegoś cholernego porządku.
- Granger! Jest jeszcze jeden przedwczesny prezent dla ciebie! Zejdź na dół. - Wołanie Malfoya przebiło się przez zamknięte drzwi łazienki.
Wzięła głęboki oddech. Nie ma takiej opcji, nie wyjdzie w takim stanie. Po chwili pomyślała jednak, że nie da rady ukrywać się w tym małym pomieszczeniu do końca ferii, więc zebrała się w sobie i nie odkrzyknęła Ślizgonowi, żeby poszedł w cholerę. Otarła łzy i przemyła opuchniętą twarz wodą. Kiedyś i tak musiałaby go zobaczyć...
Zeszła niepewnie na dół i zajrzała do salonu. Draco siedział na kanapie, a na parapecie leżał mały pakunek.
- Od kogo to? - zapytała cicho, przełykając dumę.
- Nie mam pojęcia.
Dziewczyna podeszła powoli do paczki i przyjrzała się liścikowi.
Po obejrzeniu salonu i małej, kameralnej kuchni, Hermiona ruszyła na piętro, kufer unosił się za nią podtrzymywany zaklęciem.
- Weź większą sypialnię – krzyknął Malfoy z salonu. - Znaj moje dobre serce.
Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Jednym z nich była mała, choć wygodna łazienka i dwie sypialnie. Jedna mieściła pojedyncze łóżko, stolik nocy i małą szafę. Druga, która przypadła Hermionie, miała w wyposażeniu małżeńskie łoże, większą szafę i małą toaletkę. Widok z okna wychodził na ogromne pola pokryte śniegiem.
Dziewczyna usiadła na łóżku i poczuła się wyjątkowo nieswojo. Była pośrodku niczego i właśnie siedziała na łóżku Narcyzy i Lucjusza Malfoyów. Miała wrażenie, jakby w jakiś sposób zaatakowała tym ich intymność, a to wcale jej się nie podobało. Wygładziła pościel na łóżku, a potem przeniosła zaklęciem ubrania z kufra do szafy.
Wzięła ręcznik i przybory toaletowe, myśląc o tym, jakie to szczęście, że McGonagall pozwoliła części uczniów wyruszyć na święta w wigilię. Zaliczały się do tego osoby, które w normalnych okolicznościach zostałyby w zamku oraz Ginny, która nie chciała wyjechać w nadziei, że Luna się odnajdzie. To znacząco zmniejszyło problem Hermiony, dzięki temu spędzi z Malfoyem jedynie kilka dni. Chyba nie wytrzymałaby, gdyby przyjechała tu na cały tydzień dłużej.
Zeszła na dół już odświeżona i w lepszym humorze.
- To naprawdę posiadłość twoich rodziców? - zapytała siedzącego na kanapie z książką Malfoya.
- Tak, ale nie przyjeżdżaliśmy tu od wielu lat i jak widać znacząco podupadła. Nie chcę nawet wiedzieć jak wyglądało wnętrze, zanim posprzątał tutaj mój skrzat.
Hermiona jakoś przełknęła tę uwagę o skrzacie, nie chcąc wszczynać niepotrzebnych dyskusji. Miała tylko nadzieję, że Malfoy nie będzie tak bezczelny, aby w jej obecności wysługiwać się tym małym stworzeniem.
- To naprawdę ładny dom, byłoby w nim coś magicznego, gdyby tchnąć w niego nowe życie. Szkoda tylko, że jest taki pusty. U mnie w domu zawsze była ogromna choinka, pełno ozdób i świateł. A tutaj... W ogóle nie czuję, że są święta. Wszystko wydaje się takie smutne i szare.
Spojrzała na niego smutno, mając nadzieję, że zrozumie aluzję, że niekoniecznie postarał się, aby nie psuć jej tych świąt. Brakowało jej choć odrobiny ciepła i bezpieczeństwa, jakie daje dom, a ten był zupełnie zimny i nieprzyjazny. Jedyne czego pragnęła, to odrobina oderwania od wszystkiego, co otaczało ją przez ostatnie miesiące.
- Nie narzekaj! Nie lubię świąt i tych wszystkich tandetnych świecidełek. A to jest mój dom, Granger, więc nie wymagaj zbyt wiele.
Westchnęła z rezygnacją i wpatrzyła się w skaczące w kominku płomienie. Całe wnętrze mogłoby być przytulne i ciepłe, ale brakowało w nim jakiejś duszy. Mimo ognia, wydawał się zupełnie zimny.
- Masz jakieś mugolskie galeony? - zapytał po chwili.
- Funty. Mam – odpowiedziała przyglądając mu się z zaskoczeniem.
- W takim razie mam dla ciebie zadanie. Trzy kilometry stąd w linii prostej jest małe, mugolskie miasteczko, a my potrzebujemy jedzenia. Jakbyś mogła pójść i kupić... Dobrze wiesz, że nie znam się na tym. Za to mogę zrobić ci listę.
- Ale chyba pójdziesz ze mną? - zapytała marszcząc brwi.
- Wiesz co, Granger... Tak właściwie, to pomyślałem, że mogłabyś zrobić mi tę małą przysługę, że cię przygarnąłem i pójść sama. To jest w linii prostej, na pewno się nie zgubisz – powiedział z uśmiechem.
- Nie przygarnąłeś mnie, nie jestem szczeniaczkiem. Poradziłabym sobie bez twojej pomocy. Ale niech ci będzie, pójdę, przynajmniej spędzę ten czas w ciszy. Tylko zrób mi tę głupią listę.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Draco westchnął głęboko. Musiał szybko ułożyć sobie jakiś plan działania, bo nie do końca wiedział, ile zajmie dziewczynie podróż do miasteczka. Chce święta? Proszę bardzo, będzie miała swoje cholerne, kiczowate święta, żeby nie wypominała mu później, że je zepsuł.
- Predmet – krzyknął w przestrzeń i czekał niecierpliwie.
Mały, brzydki skrzat zmaterializował się obok niego z cichym pyknięciem i ukłonił się.
- Przynieś mi jakieś iglaste drzewko na choinkę. Tylko ma być duże i ładne. I jakieś ozdoby!
- Ozdoby, panie? - zapytał zgięty w pół skrzat z nutą zaskoczenia w głosie.
- Tak, ozdoby. I nie drąż tego tematu – odpowiedział z irytacją.
Skrzat zniknął, a Draco zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Jak do cholery dekoruje się domy? Pamiętał mniej więcej, jak udekorowany był Hogwart, ale nie był do końca pewien, czy sprawdzi się to na tak małej przestrzeni. W jego domu nigdy nie było takich akcentów i nieszczególnie mu to przeszkadzało. Głupie święta i głupia Granger. Westchnął i zaczął myśleć nad tym jeszcze intensywniej. Na pewno gdzieś w swoim życiu musiał się z tym zetknąć.
Girlandy! W Hosmeade były girlandy! Rozejrzał się po pokoju, mógłby zawiesić jedną nad kominkiem, taki motyw kołatał mu się w pamięci. Zaklęcia znał, mógłby spróbować zmienić coś w ten pieprzony kawałek zieleni. Uradowany, że w końcu ma chociaż zalążek pomysłu, wyszukał w domu miotłę, której używał skrzat, i rozpoczął próby transmutacji. Za pierwszym razem kij po prostu stał się miękki i można było go wyginać. Za trzecim za to był w zupełności sztywny, ale pokryty w niektórych miejscach igłami. Po piętnastej próbie stracił rachubę. Po kilku kolejnych rzucił kijem przez pokój.
Wreszcie, po wielu przekleństwach, westchnieniach i napadach wewnętrznej furii, ozdobiona girlanda szybowała nad kominek. Nie wyglądała aż tak źle, miała wplecione czerwone wstążki i dodawała w pomieszczeniu trochę koloru. Draco podchodził do tego dość sceptycznie, choć był dumny ze swoim magicznych dokonań. I wtedy wrócił skrzat, a Ślizgon już wiedział, że najgorsze zadanie dopiero jest przed nim. Stworzenie zataczało się lekko, próbując utrzymać pięć razy większe od niego drzewko, więc Malfoy pomógł mu zaklęciem, patrząc na to wszystko z niechęcią. Ustawił przyszłą choinkę w kącie i szybko przystąpił do ozdabiania jej różnego rodzaju kiczowatymi świecidełkami, które przyniósł mu skrzat. Nie miał wiele czasu, bo Granger mogła wrócić w każdej chwili.
Był zły na siebie, że w ogóle wpadł na taki pomysł. Czuł się idiotycznie, zawieszając te żałośnie urocze lampki, aż robiło mu się od tego niedobrze. Momentami zaczynał być tak zażenowany sobą samym, że tracił kontrolę i bombki rozpryskiwały się na podłodze lub ścianie. Granger chce wesolutkie, urocze i wymuszające wymioty święta? Proszę bardzo, będzie je miała do cholery. Może wtedy zamknie wreszcie jadaczkę i da mu święty spokój z narzekaniem, że nie czuje tej tandetnej, wymuszonej i zupełnie niepotrzebnej świątecznej atmosfery. Kolejna bombka rozbiła się na milion kawałków o podłogę, gdy myślał o tym, jaką Granger jest podłą, marudną jędzą.
Hermiona szła niepewnie po oblodzonej ścieżce i klęła na cały świat. Na Malfoya, że wysłał ją na zakupy i na siebie samą, że nie przejrzała listy zakupów wcześniej. Finalnie wylądowała z trzema wielkimi siatkami i nie mogła użyć nawet czarów, bo istniało zagrożenie, że zobaczy ją jakiś mugol. Przemierzyła dopiero połowę drogi, a powoli nie czuła już zmarzniętych dłoni. Po prostu świetnie, za kilka miesięcy, gdy stopnieje śnieg, ktoś znajdzie jej zamarznięte ciało. Malfoy utrzymywał, że miasteczka było bardzo niedaleko, jednak Hermiona była przekonana, że przeszła w jedną stronę z pewnością więcej niż pięć kilometrów, co trochę gryzło się z jej definicją słowa blisko.
Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu. Pierwsze na liście z pewnością było odłożenie tych ciężkich zakupów, a następnie wygrzanie się przy kominku. Przeszła zaledwie kilka metrów, gdy poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży. Z bijącym sercem próbowała rozpaczliwie złapać równowagę. Poczuła jak traci grunt pod nogami, a jedna z toreb wyślizguje jej się z dłoni, gdy wymachuje nimi szaleńczo. Nie zdążyła nawet krzyknąć, nim wylądowała na oblodzonej ścieżce, obtłukując sobie boleśnie kość ogonową. Pojedyncza mandarynka przeturlała się zaraz obok niej. Miała ochotę krzyknąć z wściekłości, gdy poczuła, że spodnie przemakają jej powoli, ale złość osiągnęła swoje apogeum, gdy Hermiona rozejrzała się po otoczeniu. Mandarynki poturlały się w wszystkie strony świata i część z nich leżała zakopana w śniegu. Indyk był nienaruszony, ale to zapewne za sprawą jego ciężkości cała torba przeleciała ponad metr, wyrzucając z siebie pozostałe zakupy. Wyglądało na to, że większość produktów była cała, ale walały się rozrzucone w różnej odległości i całe mokre. Dziewczyna wstała bardzo ostrożnie i rozmasowała pośladki. Z przekleństwami na ustach zaczęła zbierać jedzenie i pakować je z powrotem do toreb. Już w tym momencie nienawidziła tych świąt z całego serca.
Złość na Malfoya, spodnie zamarzające jej na tyłku i własna niezdarność motywowała ją do szybszego pokonania pozostałego odcinka. Nawet nie przejmowała się kolejnym ewentualnym upadkiem, była przekonana, że już wyczerpał się limit na pecha.
Gdy dotarła wreszcie do domu była najszczęśliwszą osobą na świecie, chociaż dobrze maskowała to całą złością na ten dzień. Zanim zdążyła postawić torbę na ziemi, aby otworzyć drzwi, Malfoy zrobił to za nią. Stał w korytarzu i uśmiechał się do niej wesoło.
- Co się stało, Granger? - zapytał widząc jej minę, chociaż nawet na sekundę nie przestał być uradowany.
- Nienawidzę cię.
Wyminęła go i rzuciła torby na ziemię, nawet nie martwiąc się, że może w nich coś uszkodzić. Przeżyły jeden upadek, to przeżyją też drugi.
- Widzę, że miałaś jakieś przygody – zarechotał.
Odwróciła się w jego stronę tak szybko, że zdążyła dostrzec, jak odwraca wzrok od jej mokrej plamy na pośladkach i uśmiecha się pod nosem. Spojrzała na niego z irytacją i chciała jak najszybciej pobiec na górę i się przebrać. Zrobiła kilka kroków i jej mózg zarejestrował coś dziwnego. W salonie coś się nie zgadzało. Cofnęła się marszcząc brwi, aby zajrzeć do środka i aż pisnęła. W kącie stała ogromna, kolorowa, rozświetlona choinka, a nad kominkiem zwisała piękna girlanda. Kanapa była okryta czerwonym kocem, a na małym stoliku stał stroik i kilka świeczek. Cała złość z niej wyparowała, gdy z rosnącym sercem patrzyła, jak pięknie odmienił się salon.
- Ty to zrobiłeś? - zapytała z niedowierzaniem, odwracając się z uśmiechem do Malfoya.
- A widzisz jakieś inne opcje, Granger?
Zanim zastanowiła się co robi, pisnęła jak mała dziewczynka i rzuciła mu się na szyję. Zorientowała się, gdy było już za późno i miała małe pole do odwrotu, aby nie wyszło zbyt niezręcznie. Draco objął ją delikatnie, zaskoczony jej reakcją i widocznie zdezorientowany. Zatopiła się na chwilę w jego charakterystycznych perfumach.
- To naprawdę piękne – powiedziała, aby przełamać niezręczną ciszę, która powstała, gdy się od siebie odsunęli.
- To odejmuje ci prawo do narzekania aż do końca wyjazdu. Mam nadzieję, że jesteś tego świadoma.
- Jestem.
Jeszcze raz rozejrzała się z zachwytem po pomieszczeniu. Może nie był to najpiękniej przystrojony pokój na świecie, ale wreszcie poczuła się trochę lepiej. Jakby niebezpieczeństwa były gdzieś daleko od niej i nie mogły jej teraz dosięgnąć. Po prostu były święta.
Zmyła z siebie zapach indyka, który właśnie się piekł i przebrała się w czerwony, świąteczny sweter z norweskim wzorem. Przeczesała szybko włosy. Była już tak okropnie głodna, że sama myśl o jedzeniu sprawiała jej fizyczny ból. Przejrzała się ostatni raz w lustrze i wyszła z pokoju.
W salonie Draco rozkładał właśnie talerze przy pomocy czarów i nawet nie zauważył jej wejścia. Skupiał się, aby biała zastawa lądowała na swoich miejscach.
- Pomóc ci? - zapytała Hermiona cicho i chłopak się wzdrygnął.
- Możesz zacząć przynosić jedzenie, myślę, że wszystko jest już gotowe.
Poszła do kuchni po półmiski z brukselką i pieczonymi ziemniakami. Indyk pachniał tak cudownie, że Hermiona aż miała ochotę zachowywać się jak małe dziecko i wgapiać w zegarek, licząc każdą sekundę do rozpoczęcia jedzenia. W przygotowaniach tego wszystkiego pomagał im skrzat, chociaż Hermiona kategorycznie zakazała Draconowi zlecać mu przygotowania całej kolacji. Starała się, aby był po prostu małym pomocnikiem i doglądał pieczeni lub kroił jakieś mniejsze rzeczy. Świąteczny pudding stał na parapecie, Hermiona podczas przygotowywania go pomyślała swoje życzenie, chociaż w tym roku nie wierzyła, że się spełni.
Położyła potrawy na nakrytym stole i czekała, aż Draco przyniesie wreszcie indyka. Kiedy wszystko było gotowe, zasiedli wreszcie do kolacji, a dla Hermiony było to prawdopodobnie najlepsze jedzenie na świecie.
Siedzieli na skórze przy kominku i opierali się o kanapę, pijąc przy tym wino. W pomieszczeniu panował przyjemny, relaksujący półmrok, jedynymi źródłami światła był wesoło trzaskający ogień i choinkowe lampki. Hermiona odchyliła głowę kładąc ją na kanapie i przymknęła oczy. Już dawno nie czuła się tak dobrze. Była najedzona, wypoczęta i czuła się bezpiecznie. Podniosła się trochę i sięgnęła po butelkę wina. Nieczęsto piła alkohol, ale ta sytuacja aż się o to prosiła. Siedząc na skórze i wpatrując się w wesoło skaczące płomienie.
- Naprawdę nigdy nie miałeś w domu takiej świątecznej atmosfery? - zapytała śmiejąc się. Powoli wino zaczynało szumieć jej w głowie.
- Mieliśmy zawsze wystawną kolację, jakieś prezenty rano, to oczywiste. Dom wyglądał tak samo jak zwykle, atmosfera też nie robiła się jakaś weselsza. Zero świątecznego fałszu, rodzina taka sama jak zawsze.
- To trochę smutne. Jako dziecko kochałam święta, odliczałam cały rok. Piekłam z rodzicami ciasta i pierniczki. Robiłam im własnoręcznie prezenty.
- Jeżeli mowa o prezentach, to mam coś dla ciebie – powiedział uśmiechając się cwaniacko. - Powinnaś dostać to dopiero jutro, ale... Chyba nie jestem najlepszy w niespodziankach.
- Och nie... Ja nic dla ciebie nie mam! Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Siedź cicho. Jak tak patrzyłem na ciebie przez ostatnie miesiące, to czegoś mi cholernie brakowało. I kiedyś domyśliłem się, o co chodzi. Zresztą, ja nic nie chcę. Mam wszystko, przyjmij to jako zwykły przyjacielski upominek, nic więcej. – Wydawał się podekscytowany tym, że coś dla niej ma i nie chciała mu tego psuć.
Wstał i podszedł do kominka. Zdjął coś z półki nad nim i odwrócił się do niej z małym, szmaragdowym pudełeczkiem. Hermiona dla pewności wypiła jeszcze jeden łyk wina. Czuła się okropnie, że nie pomyślała, aby znaleźć coś dla Malfoya, choć w jej myślach brzmiało to okropnie niedorzecznie. Poczuła się jeszcze gorzej, gdy otworzył przed nią pudełeczko.
- Każda kobieta powinna mieć jakąś biżuterię, Granger. I nie mówię tu o tym pierścionku, który nosisz na palcu.
Patrzyła z lekkim zawstydzeniem na mały, złoty wisiorek z czterolistną koniczyną. Siedziała w szoku, nie do końca wiedząc, jak powinna zareagować. Czy przyjmowanie takiego prezentu od przyjaciela to coś złego?
- Jest piękny, ale...
- Nie chcę nawet tego słyszeć.
Wyciągnął łańcuszek z pudełeczka i Hermiona odwróciła się, aby mógł zapiąć jej go na szyi. Policzki płonęły jej ogniem od wina i wstydu. Przez jej ciało przebiegł dreszcz, gdy zimne dłonie Dracona musnęły jej kark. Przez kilka okropnie długich sekund Ślizgon męczył się z zapięciem, przez co Hermiona miała ochotę odsunąć się i zrobić to sama. Gdy naszyjnik opadł wreszcie między jej obojczykami, odrzuciła włosy do tyłu i oprała się z powrotem o kanapę.
- Przestań o tym myśleć – powiedział z uśmiechem. - I naucz się przyjmować prezenty jak normalny człowiek.
- Dziękuję – odpowiedziała.
- Co zamierzasz robić, gdy wreszcie szkoła się skończy? - zapytał, wypijając łyk wina.
- Nie myślę o tym zbyt wiele, ale chyba spróbuję zrobić karierę w Ministerstwie Magii. Kontakty z magicznymi stworzeniami albo coś w tym stylu. Chyba nie widzę się w innej roli. Na pewno nie chcę iść w stronę, w jaką poszli Harry i Ron, chcę odpocząć od zła. Znajdę sobie jakąś stabilną posadę i będę spokojnie żyła. A ty?
- Ja chcę gdzieś wyjechać, daleko. Poza Wielką Brytanię. Może będę podróżował i żył z pieniędzy jakie zostawił mi ojciec? Zwiedzę Europę, obie Ameryki... A potem osiądę na stałe tam, gdzie będę czuł się najlepiej i gdzie nikt mnie nie zna. Ożenię się, spłodzę małego Malfoya, za dwadzieścia lat pewnie będziemy się z żoną nienawidzili, bo będziemy mieli inne wizje na życie abo się sobą znudzimy. Skończę jak większość ludzi, Granger, tylko w jakimś ładnym miejscu.
- Z jednej strony to piękna wizja, ale jednak trochę smutna. Jeżeli znajdziesz kogoś odpowiedniego i będziesz ją prawdziwie kochał, nie znudzicie się sobą nawet po pięćdziesięciu latach.
- Niekoniecznie wierzę w miłość i w tym tkwi problem. Niewiele jej w życiu widziałem, nie wiem nawet jakie to uczucie. To tylko trochę chemii, która przemija po jakimś czasie, a ty zostajesz do końca życia z osobą, z którą nie umiesz już nawet rozmawiać i trzyma was jedynie dziecko. Skończyli tak moi rodzice, skończę tak ja i ty pewnie też, chociaż ci tego nie życzę. Szkoda tylko, że wiele rzeczy, w które wierzymy jako dzieci, okazuje się kłamstwem.
- Moi rodzice nadal się kochają. Widać to w sposobie, w jaki się do siebie odnoszą i widać to w małych rzeczach. W zrobionej rano kawie, dbaniu w chorobie i małych słowach. Wierzę, że to samo kiedyś spotka też mnie. A przynajmniej mam taką nadzieję. Chemia kiedyś przemija, po prostu trzeba nauczyć się nadal kochać drugą osobę, gdy już wyparuje. I znaleźć tę odpowiednią.
- Ładnie to przedstawiasz, ale nie zawsze tak wygląda rzeczywistość, to raczej pojedyncze przypadki.
- Zmieńmy temat na coś weselszego, gdzie najbardziej chciałbyś zostać na stałe, myślałeś o tym?
- Bardzo lubię Włochy, ale sercem chyba bliżej mi do klimatu Kanady. Pewnie wybiorę jeden z tych dwóch krajów, tak mi się wydaje. A ty nigdy nie myślałaś o tym, żeby rzucić to wszystko i po prostu wyjechać gdzieś daleko? Zacząć nowe życie?
- Może i myślałam, ale... Chyba brakłoby mi odwagi. To chyba trochę zbyt szalone jak na moje standardy.
- Nigdy nie zrobiłaś czegoś tak szalonego? - zapytał zaczepnie.
- Lubię kontrolowane szaleństwo. Nic ekstremalnego. Najbardziej spontaniczną rzeczą w moim życiu było chyba uderzenie cię w twarz – zaśmiała się i wypiła jeszcze trochę wina.
- Dzięki, Granger, nie lubię, kiedy ktoś mi to wypomina. To była okropna zniewaga z twojej strony.
- Należało ci się, byłeś okropnym dupkiem.
Draco jedynie westchnął i wstał po kolejną butelkę wina, chociaż Hermiona nie była przekonana do tego pomysłu. Miała słabą głowę i już powoli czuła jak świat wokół niej wiruje.
- Może zrobimy sobie bitwę na śnieżki? - zapytała z uśmiechem, patrząc na chłopaka błagalnie.
- O nie, Granger, na to nie dasz rady mnie namówić. Jestem na to o jakieś dziesięć lat za stary.
- Kończy nam się wino, a noc jest jeszcze młoda! Chodźmy chociaż na spacer.
- Podczas którego obrzucisz mnie śniegiem. Mam w domu jeszcze jedną butelkę, alkohol nie jest problemem.
Na to na pewno nie da się na mówić, bez względu na to, jak bardzo Granger nie robiłaby miny szczeniaczka. Nie i tyle. Trzeba mieć swój honor.
- Masz taki duży ogród, a śnieg na nim jest taki nienaruszony.
Spojrzał na nią krytycznie, miała problem z utrzymaniem głowy w pionie i chichotała co jakiś czas. Oceniając tę sytuację na chłodno, zabiłaby się po jakiś pięciu minutach potykając się o coś i rozbijając głowę. Z drugiej strony coraz ciężej było mu znieść jej spojrzenie...
- Wstawaj zanim zmienię zdanie – powiedział i podniósł się szybko, wyciągając do niej dłoń.
Pisnęła uradowana i zdała na niego cały swój ciężar ciała, chwytając go za dłoń. Mimo jego pierwszych kalkulacji trzymała się dość dobrze i była w stanie w miarę prosto iść. Ruszyli aby się ubrać i wyszli na mróz. Draco już wtedy czuł, że to była głupia decyzja. Przekonał się o tym, gdy śnieżka uderzyła do w tors. Schylił się szybko, aby ulepić własną broń. Rzucił w stronę dziewczyny, ale kulka zostawiła jedynie pojedyncze płatki na czubku jej głowy. Sięgnął jeszcze raz, ale wtedy trafiła śniegiem prosto w twarz. Biały puch na chwilę odebrał mu widoczność, a do jego uszu dobiegał wdzięczny śmiech dziewczyny. Tego było jednak trochę za wiele. Gdy tylko odzyskał ostrość widzenia, rzucił się w jej kierunku i nim Hermiona zdążyła podjąć próbę ucieczki, złapał ją mocno i przerzucił sobie przez ramię.
- Puszczaj – krzyknęła ze śmiechem.
- Jesteś pewna?
- Tak.
Przeszedł kilka kroków i wrzucił ją w nienaruszony śnieg. Pisnęła zaskoczona, gdy biały puch dostał jej się za kołnierz i zaczął przesiąkać przez spodnie. Bez zastanowienia zrobił pierwszą rzecz, którą podpowiedział mu alkohol. Usiadł na niej okrakiem w akompaniamencie jej śmiechu i unieruchomił jej ręce, łapiąc jedną dłonią oba jej nadgarstki.
- I co teraz, cwaniaro?
W jej oczach zobaczył na chwilę niepewność. Nabrał w dłoń garść śniegu i zaczął jej nacierać twarz, śmiejąc się triumfalnie. Dziewczyna wyrywała się i piszczała. Kiedy uznał, że już wystarczy puścił ją i wstał. Hermiona nadal leżała w śniegu i śmiała się głośno. Oboje dyszeli ciężko, rozgrzani po krótkiej walce.
- Mam nadzieję, że to była twoja ostatnia prośba wyjścia na śnieżki w życiu.
Wstała wreszcie i oboje ruszyli w stronę domu. W środku było idealnie ciepło, ale przemoczone ubrania nie pozwalały im tego odczuć.
- Otwórz to ostatnie wino – powiedziała z uśmiechem.
Oboje ruszyli do salonu, aby napić się odrobinę. Żadne nie spieszyło się zbytnio, żeby iść się przebrać. Draco sięgnął do szafki po alkohol.
- Nie sądziłam, że będę tak dobrze bawić się na świętach z tobą.
Usłyszał za sobą jej głos i odwrócił się. Stała tak blisko... Alkohol podpowiadał mu same głupie rzeczy. Pomyślał o bitwie na śnieżki, o skórze na jej karku, gdy zapinał jej naszyjnik trochę dłużej, niż było to konieczne. Popatrzył jej w oczy, w których odbijały się różnokolorowe światełka z choinki. To nie może być dobry pomysł, ale gdyby jednak...
Nim zdążyłby się rozmyślić, albo ona zdążyłaby zareagować, przybliżył do niej swoje usta i położył dłoń na jej twarzy. Czuł, jak serce bije mu nienaturalnie szybko. Wreszcie dotknął wargami jej ust, czując jak krew pulsuje mu w tętnicach. Nigdy nie spodziewałby się, że je wargi są takie miękkie. Po chwili zaczęła oddawać pocałunek. Drugą dłoń położył jej na talii, ale wtedy dziewczyna odsunęła się od niego szybko i stanowczo. Spojrzał na nią z zaskoczeniem, a jego serce biło jeszcze szybciej. Łzy, które szybko pojawiły się w jej oczach, mieniły się kolorami.
- Nie... Przepraszam, Draco, nie mogę.
- Nie rozumiem, przyjechałaś tu, wszystko było dobrze, myślałem, że...
- Nie przyjechałam tu dla tego – odpowiedziała, ocierając ze złością policzek.
- Nie dla czego?
- Nie dla ciebie.
Ostatnie zdanie zawisło między nimi. Hermiona uporczywie unikała jego wzroku, przygryzając przy tym wargę.
- W takim razie wybacz, pomyliłem się, myślałem, że jesteś chętna, bo brakuje ci prawdziwego chłopaka – powiedział patrząc na nią z wyższością i uśmiechając się złośliwie.
Brawo, Draco, idealnie radzisz sobie z odrzuceniem, kretynie.
Nim zdążył zrobić cokolwiek, dziewczyna wymierzyła mu policzek. Skóra zapaliła go bardziej ze wstydu, niż samego uderzenia.
- Najwidoczniej oboje zwiedliśmy oczekiwania drugiej strony – warknęła i wyszła szybko z pokoju, trzaskając drzwiami.
Siedziała a wannie i dławiła się łzami. Pierwsza fala płaczu zaczęła już przechodzić i powoli mogła złapać oddech. Malfoy był okropnym dupkiem. Jak mogła myśleć, że jest w nim coś poza tym, co pokazuje światu? Skoro zawsze wiedziała, jak jest, to dlaczego tak cholernie źle się teraz czuła? Powinna być na to przygotowana. Powinna nigdy tu nie przyjeżdżać. Bezwiednie dotykała koniczyny, którą od niego dostała. Powinna oddać mu biżuterię, pożegnać się i stąd wyjechać. Mimo tego, co powiedział później, jej myśli nadal wracały do pocałunku, który robił jej w głowie kompletny mętlik. Odetchnęła głęboko, ocierając nowe łzy i popatrzyła na swój zaręczynowy pierścionek. To wszytko było skomplikowane jeszcze przed tym, jak Malfoy zaczął odgrywać większą rolę w jej życiu. Może powinna skończyć to wszystko i odciąć się od nich obydwu? Miała okropne wyrzuty sumienia, co by się stało, gdyby nie opamiętała się w porę i nie pomyślała o Ronie? Jak bardzo alkohol był w stanie namącić jej w głowie? Nie potrafiła i nie chciała go zdradzić. Gdyby nie to... Poczuła obrzydzenie do samej siebie. Malfoy zaprosił ją tutaj w jednym celu i kto wie, może nawet by to dostał, gdyby wypili tę kolejną butelkę? Może straciłaby hamulce?Zrobiło jej się niedobrze. Niech jej życie wróci wreszcie do jakiegoś cholernego porządku.
- Granger! Jest jeszcze jeden przedwczesny prezent dla ciebie! Zejdź na dół. - Wołanie Malfoya przebiło się przez zamknięte drzwi łazienki.
Wzięła głęboki oddech. Nie ma takiej opcji, nie wyjdzie w takim stanie. Po chwili pomyślała jednak, że nie da rady ukrywać się w tym małym pomieszczeniu do końca ferii, więc zebrała się w sobie i nie odkrzyknęła Ślizgonowi, żeby poszedł w cholerę. Otarła łzy i przemyła opuchniętą twarz wodą. Kiedyś i tak musiałaby go zobaczyć...
Zeszła niepewnie na dół i zajrzała do salonu. Draco siedział na kanapie, a na parapecie leżał mały pakunek.
- Od kogo to? - zapytała cicho, przełykając dumę.
- Nie mam pojęcia.
Dziewczyna podeszła powoli do paczki i przyjrzała się liścikowi.
Wesołych świąt,
Hermiono.
O nie! Nie, nie, nie! Poznała czerwony atrament i to pismo. Na dole karteczki dorysowany był mały uśmiech. Poczuła, jak robi jej się słabo. Wcale nie chciała otwierać tej paczki. Ciekawość zaczęła jednak zwyciężać.
Draco wstał z kanapy i stanął za nią.
- Nie wyglądasz najlepiej, coś się stało? - zapytał.
Nie odpowiedziała. Drżącymi palcami zaczęła rozrywać papier, w który zawinięte było pudełko. Otworzyła karton i doleciał do nich okropny, stęchły zapach. Hermiona, która pierwsza zobaczyła zawartość, odwróciła się zasłaniając ręką usta i odbiegła. Zaciekawiony Draco zajrzał do środka. Gdy dziewczyna wyrzucała z siebie w kącie całą kolację i wino, łapiąc przy tym z trudem oddech, chłopak zatykając nos przyglądał się prezentowi.
- Palec. Ktoś ci przysłał cholerny, ludzki palec.
Kiedy minął pierwszy szok, zaczął mu się dokładniej przyglądać. Hermiona wróciła w tym czasie cała spocona i osunęła się po ścianie, siadając ciężko na podłodze. Twarz miała wilgotną i w niezdrowym, zielonkawym kolorze.
- O, Merlinie. On należy do Pansy – powiedział Draco słabo i pobladł.
- Co? Ona przecież nie ży...
Umilkła, gdy zrozumiała, co mówi, ale było już za późno. Draco spojrzał na nią zaskoczony.
- Ten palec ma najwyżej kilka dni, musiała żyć jeszcze niedawno. Nie może należeć do Lovegood, jest zbyt chudy. To tylko kości owleczone skórą. Nie oszukujmy się, nie wygląda jak kawałek osoby o normalnej wadze. Cholera! Ona żyje! Musimy to zgłosić!
- Nie – powiedziała Hermiona słabo, kręcąc głową w otępieniu.
- Słucham? - zapytał z niedowierzaniem.
- Powiedziałam nie.
- Żartujesz sobie? Wciągasz mnie w tę sprawę, mamy układ, chcemy ją odnaleźć, potem rzygasz w moim salonie, a teraz mówisz nie? Czy ty myślisz, Granger? Ktoś wysłał ci palec porwanej dziewczyny! Mojej przyjaciółki!
- Nie, nie, nie – powtarzała, wpatrując się w ścianę nieobecnym wzrokiem.
- To co z tym zrobisz? - Warknął, wskazując na pudełko. - Zakopiesz w ogródku, podrzucisz komuś, czy dasz swojemu kotu na kolację? Stawką jest życie Pansy!
- Dlatego tego nie zgłosimy – powiedziała i próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Zachwiała się i podparła ściany. Draco złapał ją pod rękę i posadził na kanapie.
- Dlaczego dostałeś ten palec? Co masz z tym wspólnego, Granger? To ostrzeżenie?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała słabo.
Poczuła, że znowu robi jej się niedobrze.
Siedział samotnie w swoim pokoju i nadal pił. Te święta w zupełności go przerosły. Pansy żyła jeszcze kilka dni temu. Była gdzieś tam i czekała na jakikolwiek ratunek, a on nie wiedział nawet co ma robić. Oddałby wszytko za chociaż jedną, użyteczną informację co do miejsca jej pobytu.
Coś cicho zapukało w jego okno. Na parapecie stała mała, niepozorna sowa. Otworzył okno i z ciekawością wziął od niej mały liścik. Od razu poznał ten czerwony atrament.
Przyjaciół trzymaj
blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
Uważaj, Draco, panna
Granger ma na rękach krew.
Co
do cholery?
________________________________________
Hej! :* Zdecydowałam się jednak nie dzielić tego rozdziału, może długość Was nie przerazi. Stresuję się strasznie, bo sama nie wiem, czy nie przesadziłam w niektórych momentach, ale zaczął żyć własnym życiem podczas pisania.
Zima zupełnie mnie wykończyła, więc nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział, bo nie mam sił do życia.
________________________________________
Hej! :* Zdecydowałam się jednak nie dzielić tego rozdziału, może długość Was nie przerazi. Stresuję się strasznie, bo sama nie wiem, czy nie przesadziłam w niektórych momentach, ale zaczął żyć własnym życiem podczas pisania.
Zima zupełnie mnie wykończyła, więc nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział, bo nie mam sił do życia.
Nawet nie wiem od czgo zacząć i jak skomentować ten rozdział... too many feelings!
OdpowiedzUsuńByło już tak dobrze i tak cudownie i tak uroczo i wgl bajka i musiało sie na koniec wszystko potrzaskać... i to nie raz. Jesteś okrutna, nie mogłaś im dać się pocieszyc chociaż w świeta? xd Miałam przy czytaniu taki emocjonalny rollercoaster, że omójboże. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Postaram sie skomentować to jakoś chronologicznie, ale już cie ostrzegam, że ten komentarz będzie okropny i chaotyczny xd
Boli mnie to, ze on kazał Hermionie mysleć, że Pansy już nie żyje i prawdopodobnie Luna też i nie ma już żadnej nadziei.. i Ginny też mi szkoda, nie miała łątwo na razie, a teraz jeszcze zaginęła jej przyjaciółka.
Cała akcja jak Hermiona i Draco odbywają podróż mnie strasznei rozbawiła xd jak wyobraziłam sobie ich jak udają, że jadą osobno i wgl tajniaczą sie w tłumie, czekają aż jedno odejdzie zanim drugie ruszy, no dzieciaczki moje urocze xd
Podoało mi się też jak urządziłaś tę posiadłość, do której pojechali, trochę taka nie-malfoyowska, głównie przez to, że rzadko używana i zaniedbana, taki przyjemny klimat to mialo. I jeszcze lepsze to było w połączeniu z dekoracjami Draco, bo wyglądało to w mojej głowie bardzo realistycznie - nieco zaniedbany pokój, a w nim te niezdarne i zrobione na szybko dekoracje, take szczere i z serduszka a nie wyglądajace jak z reklamy czy tam w centrum handlowym :D nie wiem czy nie mówię zbyt niejasno, mam nadzieję, że jakoś da się mnie zrozumieć xd Ale wgl to tak po kilku rozdziałach sie zorientowałam, ze bardzo lubie twoje opisy wnetrz, zawsze widać w nich, ze masz przed oczami dość szczegółową wizję tego jak dane pomieszczenie wyglada (czego ci bardzo zazdroszcze, bo ja to tylko czasem pokuszę się o napisanie koloru ścian i może jednego mebla, bo nie mam nigdy na to pomysłów xd) no i dobry gust rzecz jasna :D Np podoba mi sie jak Hermiona od razu zauważyła puste ściany, które "prosiły się", żeby coś na nih powiecić i tak dalej.
Świetnie rozumiem Granger i jej miłość do Świat, sama nie jestem wierząca a uwielbiam ten okres, właśnie ze wzgledu na atmosferę uświetnianą przez tandetne świecidełka, ozdoby i calą tą otoczkę :D
I naprawdę nie mogłam przed chwilę uwierzyć, że Draco się tak uroczo zachował! I to było takie w jego stylu, że się wkurza, mamrocze przekleństwa pod nosem, rzuca przedmiorami, ma napady furii, ale i tak robi te przeklete dekoracje, nadal wyklinając na czym świat stoi, bo jak to ta okropna Granger ośmiela się lubić swięta, a Draco ośmiela się tym przejmować :D Naprawdę nie dziwię się, że Hermiona rzuciła mu sie na szyję. Ale ja mogę być nieobiektywna, bo rzuciłabym mu sie na szyję również w każej innej sytuacji, so..
A potem jeszcz dał jej wisiorek, dżizas krajst, chyba chcesz mnie wykończyć. Nie wiem jak przeżyłam taką ilość miłości, która we mnie eksplodowała, jak oni nie skończą razem to nie wiem co zrobię ze swoim życiem. Może napiszę fanfika do twojego fanfika, zeby jakos dać ujście emocjom. A byłby okropny, więc radzę ci ich na końcu połączyć nierozerwalnym węzłem miłości xd Bardzo mnie poruszyła ich rozmowa przy winie i mam nadzieję, że poglądy Draco na miłość jednak sie zmienią i to szybko. Wydaje mi sie, że oni oboje mogliby się od siebie wiele nauczyć, bo mają bardzo skrajne obrazy tego wszystkiego w swoich głowach - Hermiona wierzy w taką idealistyczną, ciepłą wizję, która co pawda sie zdarza, ale trzeba mieć mnóstwo szczęścia, a z kolei Draco jest nastawiony do wszytskiego zbyt negatywnie i zimno, choć też nie można mu się dziwić. Jakby tylko te ich wizje połączyc, byłoby i ładnie i realistycznie xd
Bitwa na śnieżki <3 ach, ze też musiałaś im popsuć tą cudowną atmosferę :D Szzkoda mi było ich obojga zaraz po pocałunku, który był taki krótki, że nawet nie zdążyłam się nim nacieszyć ;c Draco, pewnie trochę przez alkohol, źle wykalkulował sytuację.+
+Hermiona nie jest typem dziewczyny, która pozwoliłaby sobie na cokolwiek z Draco, formalnie wciąż będąc zaręczona z Ronem, wiadomo było, ze sie odsunie ;c Więc Draco powinien jednak to zrozumieć, ale w świetle odrzucenia pewnie czuł się zbyt głupio, żeby rozsądnie ocenić sytuację. Ba, nawet nie chodzi tylko o samego Rona - nie wystarczy jedno udane popołudnie, żeby wynagrodzic jej siedem lat złego traktowania :D Z drugiej strony zrobił jej te dekoracje, był taki miły, zaprosił ją na święta, dał prezent i wgl... czego ta baba jeszcze chce, niech szybko prześle Ronowi zerwaniową sowę i przeszliby do rzeczy xd Dobra, żartuję, choć ten scenariusz nadal byłby minimalnie możliwy, gdyby nie późniejsze rewelacje, bo nie mozesz tych biedaków na chwilę zostawić w spokoju xd A no i podoba mi się, że chwilę wcześniej przypomniałaś ten policzek z trzeciej klasy, zanim Hermiona znowu go walnęła. I zasłużył!
OdpowiedzUsuńAle głupio zrobiła, ze otworzyła ten palec przy nim. Tzn, dobrze dla czytelnika, bo przynajmniej ja chcialam, żeby Draco wiedział wiecej, ale jeśli Hermiona naprawdę chce to wszystko trzymać w sekrecie, to powinna zwiać na górę, w momencie gdy zobaczyła liscik. Ale rozumiem, ze stracila głowę w takiej chwili. Och i naprawdę nie wiem, co myśleć o tym, co powinni dalej zrobić, bo nie wiem, jak zachowałby się porywacz, gdyby to zgłosili ;c Z jednej strony ktoś powinien się temu przyjżeć i mogłaby to być ważna poszlaka w sprawie, z dugiej może jednak Pansy błaby bezpieczniejsza, gdyby nikomu nie mówili. Powinna powiedzieć Draco całą prawdę i razem by zadecydowali, przynajmniej nie byłaby z tym sama. Mam nadzieję, że on sam jakoś spróbuje to z niej wyciagnąć po tej wiadomości, którą dostał.
Cały rozdział rzeczywiście długi, ale w ogóle tego nie odczułam, po prostu przez niego płynęłam. I choć kocham tę dwójkę i chciałabym, zeby było im jak najlepiej, to podoba mi sie jak tutał połączyłaś tą pierwszą, wesołą i ciepłą część, emanującą swiąteczną atmosferą (nawet taką specyficzną) z ą drugą, już bardziej dramatyczna, smutną, i dla mnie też bolesną, bo jak już mówiłam było mi ich szkoda - obojga po pocałunku, samej Hermiony w wannie, znów obojga jak zobaczyli ten palec i kłócili sie co z tym zrobić... sytuacja jest naprawdę ciężka.
Chyba aktualnie jest to mój ulubiony rozdział :D Życzę ci dużo weny na kolejny no i trzymam kciuki, żebyś odzyskała siły do życia. Sama też swoich czasem szukam, więc rozumiem i naprawdę trzymam kciuki :D
Pozdrawiam! ;**
Więc, witaj Autorko!
OdpowiedzUsuńZnalazłam twój blog, jakąś-wydawałoby się-chwilę temu. Nie zamierzałam czytać całości, chciałam tylko sprawdzić czy nie odrzuca mnie styl pisania (natknęłam się już na kilka niemożliwych do oglądania historii, więc teraz przeglądam pierwszy rozdział i wydaję werdykt- czytam lub nie czytam). Jak już zapewne widzisz, Twój styl, ani trochę mnie nie odrzucił, wręcz spowodował, że zapomniałam o świecie. Bardzo podoba mi się pomysł, Twoja historia to nie denne ,,love story", w którym Malfoy to wrażliwy romantyk, a Hermiona rzuca się byłemu wrogowi prosto w ramiona. Mimo, że naprawdę nie przepadam za romansidłami, to poczułam lekki zawód, kiedy nasza główna bohaterka odtrąciła Dracona. No, ale cóż kobieta zmienną jest i wstydzić się tego nie będę. Co do moich gustów literackich to horrorów zwyczajnie się boję,ale w jakiś dziwny sposób mnie wciągają i nieraz po ich przeczytaniu trzęsę się w nocy pod kołdrą. Chyba najbardziej lubię książki przygodowe lub fantasy. Ty łączysz i mieszasz to wszystko. Podświadomość mówi mi, że to tylko kwestia czasu kiedy nadejdzie wielka miłość, a z drugiej strony moja genialna podświadomość twierdzi, że będziesz powoli rozwijała ten wątek (oby!). Tak samo boję się tego psychopaty (oby mi się nie przyśnił) i odrzuca mi to że odciął komuś palucha (błeee), ale niesamowicie ciekawi kim jest ten paskud. No i pytanie podstawowe- co i komu zrobiła nasza najniewinniejsza Hermiona?!
Cieszę się bardzo, że piszesz (i to ładnie(: ), że się nie poddajesz i że mogę czytać Twoją historię. Mam nadzieję, że będzie mnie wciągała coraz bardziej- pewnie ze strachu nie będę spała, ale kto by się przejmował? xD).
Zawsze się zastanawiam czego można życzyć komuś kogo zupełnie się nie zna. Wiem tylko, że jesteś całkiem dobrą autorką, więc życzę weny no i zdrówka, bo jest najważniejsze- rany trochę żałośnie, ale zdrowie jest istotne! Napisałabym, że umieram z ciekawości co dalej, lecz się powstrzymam i napiszę żebyś się nie śpieszyła, bo czekamy na dobry rozdział!
Załączam wyrazy uznania,
Ta, której imienia nie wolno wymawiać..