Dzisiaj mała miniaturka z okazji Dnia Dziecka. Przecież każdy w pewnym sensie pozostaje dzieckiem, prawda?
Jest to moja stara miniaturka, która widnieje na którymś moim starym i bardzo słabym blogu, a z jakiegoś powodu bardzo chciałam, żeby znalazła się tutaj. Po prostu to chyba moja ulubiona rzecz, jakąkolwiek napisałam. Aczkolwiek poprawiłam ją, dopisałam kilka zdań, zrobiłam z niej coś bardziej zdanego do czytania.
_____________________________________________________
Siedziała na parapecie i uparcie wpatrywała się w okno. Czekała. W jej oczach zbierały się łzy i znajdowały ujście, spływając po policzkach. Szybko otarła ja wierzchem dłoni, nie miała powodu, by płakać. Przecież obiecał, kazał na siebie czekać. Wpatrywała się tępo w drogę przed domem i wspominała dzień, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Co prawda znali się już wcześniej, ale Hermiona chciała wymazać tamte lata z pamięci, teraz liczyły się tylko te czasy, ich czasy. Właśnie dlatego dniem, kiedy go poznała, nazywała właśnie ten. Dokładnie trzysta pięć dni temu, w niedziele, w okolicach godziny dwudziestej. Z chęcią wróciła myślami do tego momentu, który ogrzewał ją i dawał ukojenie, w takich chwilach jak ta.
Jest to moja stara miniaturka, która widnieje na którymś moim starym i bardzo słabym blogu, a z jakiegoś powodu bardzo chciałam, żeby znalazła się tutaj. Po prostu to chyba moja ulubiona rzecz, jakąkolwiek napisałam. Aczkolwiek poprawiłam ją, dopisałam kilka zdań, zrobiłam z niej coś bardziej zdanego do czytania.
_____________________________________________________
Siedziała na parapecie i uparcie wpatrywała się w okno. Czekała. W jej oczach zbierały się łzy i znajdowały ujście, spływając po policzkach. Szybko otarła ja wierzchem dłoni, nie miała powodu, by płakać. Przecież obiecał, kazał na siebie czekać. Wpatrywała się tępo w drogę przed domem i wspominała dzień, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Co prawda znali się już wcześniej, ale Hermiona chciała wymazać tamte lata z pamięci, teraz liczyły się tylko te czasy, ich czasy. Właśnie dlatego dniem, kiedy go poznała, nazywała właśnie ten. Dokładnie trzysta pięć dni temu, w niedziele, w okolicach godziny dwudziestej. Z chęcią wróciła myślami do tego momentu, który ogrzewał ją i dawał ukojenie, w takich chwilach jak ta.
Wojna
niedawno się skończyła. Trwała rok i zebrała krwawe żniwo, o
wiele więcej ludzkich żyć, niż wart jest jakikolwiek konflikt.
Teraz wszyscy odetchnęli, świat czarodziejów stał się wreszcie
bezpiecznym miejscem. Ludzie wychodzili na ulice i świętowali.
Czarodziejska część Londynu odżyła i tętniła życiem. Tylko
Hermionie Granger było to obojętne. Straciła wszystko, co miało
dla niej największą wartość. Rodzinę, przyjaciół, nadzieję.
Niestety nie udało jej się odnaleźć jeszcze rodziców i powoli
ich twarze rozmywały się w jej wspomnieniach. Powoli zaczynała
myśleć, że zawsze była sama, a ich śmiech, który czasem budził
ją ze snu, był zmyślony, nierealny. Zupełnie, jakby nie istnieli.
Śmierciożercy wymordowali całą rodzinę Weasleyów, więc za
jednym zamachem straciła najlepszą przyjaciółkę i chłopaka. Nie
potrafiła opisać bólu, który nią targał, gdy dotarła do niej
ta wiadomość. Wiedziała jednak, że przyszedł już ostatni etap
żałoby, akceptacja. Godziła się z tym z każdym mijającym dniem.
Od pewnego czasu wszystkie jej dni były takie same i dłużyły się niemiłosiernie. Wszystko jej zobojętniało, czasem myślała, że równie dobrze mogłaby być martwa. Czy cokolwiek zmienia, że umysł i ciało są żywe, gdy w sercu ma ogromny cmentarz?
Mieszkała teraz w kwaterze głównej Zakonu Feniksa, ale rzadko wychodziła z pokoju. Wszyscy wokół mówili jej, że to depresja, ale ona uważała to za część siebie. Zasłony w oknach jej pokoju były permanentnie zaciągnięte, a jedzenie, które uparcie przynosili jej codziennie, zostawało prawie nietknięte. Hermiona schudła znacznie i była coraz słabsza, mimo tego nadal nie miała siły, aby zmienić cokolwiek. To nie była choroba, tylko żałoba, z której nie umiała się otrząsnąć. Nie miała motywacji, nie potrafiła, jeszcze nie. Ale ten dzień był inny. Przyszedł Harry, kiedyś bywał u niej codziennie, ale dziewczyna nigdy nie chciała z nim rozmawiać, nie potrafiła na niego patrzeć. Nie chciała stracić też jego, więc próbowała ograniczyć kontakt. Jego odejście zaboli mniej, nie mogła pozwolić, aby było inaczej.
Teraz wszedł do jej pokoju, ale był jakiś inny. Wmaszerował bez słowa i gwałtownie rozsunął zasłony. Hermiona zamknęła oczy, światło, którego nie widziała od co najmniej tygodnia, poraziło ją z całą swoją mocą.
Od pewnego czasu wszystkie jej dni były takie same i dłużyły się niemiłosiernie. Wszystko jej zobojętniało, czasem myślała, że równie dobrze mogłaby być martwa. Czy cokolwiek zmienia, że umysł i ciało są żywe, gdy w sercu ma ogromny cmentarz?
Mieszkała teraz w kwaterze głównej Zakonu Feniksa, ale rzadko wychodziła z pokoju. Wszyscy wokół mówili jej, że to depresja, ale ona uważała to za część siebie. Zasłony w oknach jej pokoju były permanentnie zaciągnięte, a jedzenie, które uparcie przynosili jej codziennie, zostawało prawie nietknięte. Hermiona schudła znacznie i była coraz słabsza, mimo tego nadal nie miała siły, aby zmienić cokolwiek. To nie była choroba, tylko żałoba, z której nie umiała się otrząsnąć. Nie miała motywacji, nie potrafiła, jeszcze nie. Ale ten dzień był inny. Przyszedł Harry, kiedyś bywał u niej codziennie, ale dziewczyna nigdy nie chciała z nim rozmawiać, nie potrafiła na niego patrzeć. Nie chciała stracić też jego, więc próbowała ograniczyć kontakt. Jego odejście zaboli mniej, nie mogła pozwolić, aby było inaczej.
Teraz wszedł do jej pokoju, ale był jakiś inny. Wmaszerował bez słowa i gwałtownie rozsunął zasłony. Hermiona zamknęła oczy, światło, którego nie widziała od co najmniej tygodnia, poraziło ją z całą swoją mocą.
-
Wyjdź stąd – mruknęła.
-
Nie, to ty stąd wyjdziesz. Teraz – dawno nie słyszała, aby jego
głos był tak zdecydowany.
Chłopak
nie miał ochoty na kłótnie, podszedł do łóżka Hermiony, wziął
ją na ręce, przerzucił sobie przez ramię i, nie zważając na jej
protesty, zniósł do kuchni. Nie miała siły się szamotać, nie
miała siły się sprzeciwić. Chciała tylko wrócić do swojego
pokoju. I wtedy go zobaczyła, jakby po raz pierwszy. Siedział przy
stole i przeglądał jakieś notatki. Z tego, co słyszała, to
ostatnio bywał tu często. Przeszedł na ich stronę niedługo przed
zakończeniem wojny, niedługo po tym, kiedy zginęli jego rodzice.
Był dobrym szpiegiem, najlepszym. Teraz działał nadal. Wielu
śmierciożerców nadal było na wolności i podobno szykowali
powrót, mimo śmierci Voldemorta. On nadal był w ich szeregach,
zbierał informacje i razem z Harry'm próbowali urządzić obławę.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi. Spuściła wzrok, zawstydzona
tym nagłym kontaktem.
-
Granger? Wyglądasz gorzej, niż cię zapamiętałem, o ile to
możliwe.
Harry
spojrzał na niego groźnie, ale Hermiona na to nie zareagowała.
Chłopak był jej obojętny, nie chciała wracać do czasów
szkolnych, odkupił już swoje winy. Patrzyła na niego chłodno,
lekko urażona jego uwagą.
- Nic
się nie stało, Harry, on ma rację – odpowiedziała, nie chcąc
wdawać się w sprzeczki.
-
Nieważne, wybacz – mruknął niewyraźnie Malfoy.
Z
pewnością wiedział o wszystkim, co ją spotkało. Każdy wiedział
i obchodził się z nią jak z jajkiem. Spuścił wzrok, on sam był
teraz sierotą, wiedział, co czuje Hermiona. Chociaż nie chciał
tego okazać, zabolała go strata rodziców, widziała to w jego
oczach. W tym krótkim spojrzeniu podczas przeprosin.
-
Zostawię was na chwilę – powiedział Harry niecierpliwie. –
Pilnuj jej. Niech coś zje – rzucił do Dracona.
-
Słyszałem, że nie wychodzisz z pokoju – powiedział Malfoy,
kiedy w końcu zostali sami.
Dziewczyna
spuściła wzrok, nie chciała rozmawiać na ten temat. To siedziało
głęboko w niej, nie chciała przed nikim pokazywać zakątków
swojej duszy, a już w szczególności nie przed nim. Wpatrywała się
w swoje kościste palce, które splatał w nerwowym odruchu. Uparcie
milczała, aż Harry nie wrócił do kuchni. Wstała wtedy gwałtownie
i pobiegła na górę, aby znów zamknąć się u siebie. W końcu
odetchnęła, nie musiała zmuszać się do rozmów, mogła leżeć,
sam na sam ze swoim smutkiem, w którym całkowicie się zatraciła.
Niebo
zaczęło robić się ciemne, ale nie była senna. Przecież mógł
wrócić w każdej chwili, nie mogła tego po prostu przespać.
Musiała tu siedzieć. Na pewno będzie zmęczony, gdy wróci.
Powinna z pewnością podgrzać kolację, musi być wycieńczony.
Poszła do kuchni po kolejną kawę tylko to teraz trzymało ją przy
życiu. Czekała...
Później
było już lepiej, z każdym dniem wychodziła z pokoju coraz
częściej. Nadal płakała nocami, ale obraz Rona, Ginny i innych
powoli zamazywał się w jej pamięci. Przeżyła wojnę, ciężkie
czasy, więc teraz też musiała żyć. Dla innych i dla siebie. Była
jeszcze zbyt młoda. Chciała z tego wyjść, otrząsnąć się w
końcu i być jeszcze szczęśliwa. A teraz... Teraz jej
potrzebowali.
-
Pamiętasz o wszystkich środkach ostrożności?
Kiwnęła
głową w odpowiedzi i westchnęła głęboko.
- To
dobrze, jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Powtórzyła
swój gest. Już kilka razy zapewniała Harry'ego, że wszystko jest
w porządku. Nie była już dzieckiem, umiała o siebie zadbać.
Szczególnie teraz. Co tak naprawdę miała do stracenia? Pozostało
jej tylko działanie, aby odwrócić myśli choć na chwilę.
Razem z Malfoyem miała do wykonania zadanie. Miała się wystawić, dać porwać. Draco miał nad wszystkim czuwać, nie dać zrobić jej krzywdy. Malfoy inwigilował ich od środka i wiedział, że śmierciożercy przetrzymują w domu Notta kilku zakładników. Musieli ich uwolnić, nie mogli tak po prostu zostawić tych ludzi. Hermiona się nie bała, już dawno przestała dbać o swoje życie, a skoro mogła uratować innych...
Razem z Malfoyem miała do wykonania zadanie. Miała się wystawić, dać porwać. Draco miał nad wszystkim czuwać, nie dać zrobić jej krzywdy. Malfoy inwigilował ich od środka i wiedział, że śmierciożercy przetrzymują w domu Notta kilku zakładników. Musieli ich uwolnić, nie mogli tak po prostu zostawić tych ludzi. Hermiona się nie bała, już dawno przestała dbać o swoje życie, a skoro mogła uratować innych...
-
Pamiętasz cały plan?
- Tak
– odpowiedziała cicho i spokojnie.
Wyszła
z domu i ruszyła prosto przed siebie. Była już noc, ale dziewczyna
dokładnie wiedziała, w którym miejscu ma na nich czekać, nadal
nie odczuwała strachu. Powietrze było lekko wilgotne. Kiedy
ostatnio wyszła z domu? Poczuła adrenalinę, serce zaczęło bić
jej mocniej. Odetchnęła głęboko, wreszcie czuła, że żyje. W
końcu usłyszała za sobą szmer. Nie odwróciła się. Zamknęła
oczy i odetchnęła znowu. Ktoś stanął zaraz za nią, czuła jego
obecność. Udawała, że go nie wyczuła, starała się rozluźnić
wszystkie mięśnie.
-
Witaj, szlamo, długo cię szukaliśmy – usłyszała znajomy głos.
Ktoś
złapał ją mocno za ramię i deportował. Świat wirował, a
Hermiona miała coraz miej pewności siebie, zaczął pojawiać się
strach, którego tak wyczekiwała. Sama się do tego zgłosiła,
miała dość tej chorej bezczynności, chciała w końcu się do
czegoś przydać.
Kiedy
znaleźli się już na jakiejś ciemnej, wyjątkowo ponurej polanie,
Draco popchnął ją gwałtownie na ziemie. Krzyknęła, kiedy jej
ciało zetknęła się z mokrą ziemią. Poczuła, jak nadziała się
kością biodrową na ostry kamień. Sapnęła z bólu, czekając na
dalszą część przedstawienia.
- No
to nam się dzisiaj udało – usłyszała zachrypnięty głos,
którego nie znała.
-
Och, tak – mruknął Malfoy niewyraźnie.
-
Wstawaj, Granger! Jeszcze Potter i będziemy mieli komplet - znów
ten głos.
Ktoś
złapał ją za włosy i w ten sposób próbował postawić ją do
pionu. Syknęła z bólu i spojrzała na mężczyznę. Na twarzy miał
maskę, był dość niski i krępy. Kontrastował z wysokim i smukłym
Draco.
-
Polowaliśmy na ciebie, od dawna, ale jakoś nie wychodziłaś zbyt
często – powiedział spokojnie Malfoy.
- Nie
czeka was nic, oprócz Azkabanu albo śmierci! - krzyknęła, a
mężczyzna, który ją trzymał, uderzył ją w twarz.
Znów
znalazła się na ziemi i poczuła jak policzek pali ją żywym
ogniem.
-
Cruccio!
Znała już ten ból. Mimo wszystko zaskoczył ją, jej wychudzone ciało zareagowało z większą siłą. Nie miała już tyle siły, co kiedyś. Krzyczała, miała wrażenie, że stoi w ogniu. Jednak nie to było najgorsze, nie mogła jasno myśleć, ale przed oczami miała ciała Rona i Ginny, zakrwawionych, zmaltretowanych, martwych. Wolałaby umrzeć, niż widzieć to jeszcze przez chwilę. Łzy spływały jej po policzkach, a ona powoli zapominała, gdzie się znajduje. Traciła świadomość. W końcu zapanowała upragniona ciemność.
Znała już ten ból. Mimo wszystko zaskoczył ją, jej wychudzone ciało zareagowało z większą siłą. Nie miała już tyle siły, co kiedyś. Krzyczała, miała wrażenie, że stoi w ogniu. Jednak nie to było najgorsze, nie mogła jasno myśleć, ale przed oczami miała ciała Rona i Ginny, zakrwawionych, zmaltretowanych, martwych. Wolałaby umrzeć, niż widzieć to jeszcze przez chwilę. Łzy spływały jej po policzkach, a ona powoli zapominała, gdzie się znajduje. Traciła świadomość. W końcu zapanowała upragniona ciemność.
Nie
mógł przecież jej okłamać... Ufała mu. Uwierzyła, kiedy
powiedział, że zawsze będzie wracał, do niej... Nie pozwalała
sobie na łzy, musiała być silna, kiedy wróci musi zastać ją
szczęśliwą, na pewno będzie bardzo zmęczony. Powita go
promiennym uśmiechem i pocałuje jak zawsze na powitanie. Czekała...
Kiedy
odzyskała przytomność, pierwsze co do niej dotarło to smród i
wilgoć panującą w pomieszczeniu. Otworzyła oczy, ale to nie
zrobiło żadnej różnicy, w lochu panowała nieprzenikniona
ciemność. Słyszała oddechy swoich współwięźniów. Na jedynym
nadgarstku czuła ciężki łańcuch, była przykuta do ściany.
Odetchnęła głęboko, czuła się wycieńczona tą misją, zanim
się jeszcze na dobrze zaczęła. Mimo wszystko miała nadzieję, że
teraz będzie już tylko łatwiej. Nie miała pojęcia, która jest
godzina. Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy, drżała z
zimna. Będzie musiała spędzić tutaj trochę czasu, zanim będą
mogli ją stąd wyciągnąć.
Śmierciożercy od jakiegoś czasu porywali ludzi i przetrzymywali ich, aby byli ich kartą przetargową. Zazwyczaj zakładnicy pochodzili ze starych rodów lub byli rodzinami jakiś ważnych postaci. Wizja morderstwa kogoś bliskiego skłaniała ludzi do pomocy zwolennikom Czarnego Pana. Chociaż Voldemort nie doceniał siły miłości, oni wiedzieli, jak wielką jest mocą. Czarodzieje robili wszystko, żeby zapewnić życie swojej matce, bratu lub córce. Nie spodziewając się wsparcia od rządu, który wszystkie swoje misje skrupulatnie ukrywał. Właśnie dlatego teraz tu tkwiła, żeby ich uwolnić, w miarę możliwości nie zrzucając podejrzeń na któregoś ze śmierciożerców, nie mogli ryzykować zdemaskowania Dracona, był zbyt cenny.
Śmierciożercy od jakiegoś czasu porywali ludzi i przetrzymywali ich, aby byli ich kartą przetargową. Zazwyczaj zakładnicy pochodzili ze starych rodów lub byli rodzinami jakiś ważnych postaci. Wizja morderstwa kogoś bliskiego skłaniała ludzi do pomocy zwolennikom Czarnego Pana. Chociaż Voldemort nie doceniał siły miłości, oni wiedzieli, jak wielką jest mocą. Czarodzieje robili wszystko, żeby zapewnić życie swojej matce, bratu lub córce. Nie spodziewając się wsparcia od rządu, który wszystkie swoje misje skrupulatnie ukrywał. Właśnie dlatego teraz tu tkwiła, żeby ich uwolnić, w miarę możliwości nie zrzucając podejrzeń na któregoś ze śmierciożerców, nie mogli ryzykować zdemaskowania Dracona, był zbyt cenny.
-
Obudziła się już pani? - usłyszała koło siebie chłopięcy
głos.
Natychmiast
spojrzała w stronę, z której pochodził. Nie była pewna, czy
pytanie było skierowane do niej.
-
Masz na myśli mnie? - zapytała słabo, czuła pieczenie w gardle.
-
Tak, panią. Długo pani spała. Myślałem, że już się pani nie
obudzi.
-
Proszę, przestań mówić do mnie na pani. Jestem Hermiona, a
ty?
-
Hermiona? Hermiona Granger? Ja jestem John.
-
Miło cię poznać – mówienie sprawiało jej trudności. - Ile
masz lat?
-
Dziesięć.
Ścisnęło
ją w gardle. Dziesięć... Poczuła jeszcze większą
nienawiść do śmierciożerców. Jak mogli robić coś takiego innym
ludziom? I do tego dzieciom? Którego niewinnego człowieka jesteś
dzieckiem, John?
Musiała szybko ich stąd wyciągnąć. Z zamyślań wyrwał ją dźwięk otwierania drzwi i światło, które na chwilę ją oślepiło. Draco pewnie wszedł do pomieszczenia, z wyciągniętą różdżką szybko podchodził do wszystkich więźniów i szeptał jakieś zaklęcie. Kiedy obszedł już wszystkich, stanął przed Hermioną i za pomocą czarów zdjął jej łańcuch.
Musiała szybko ich stąd wyciągnąć. Z zamyślań wyrwał ją dźwięk otwierania drzwi i światło, które na chwilę ją oślepiło. Draco pewnie wszedł do pomieszczenia, z wyciągniętą różdżką szybko podchodził do wszystkich więźniów i szeptał jakieś zaklęcie. Kiedy obszedł już wszystkich, stanął przed Hermioną i za pomocą czarów zdjął jej łańcuch.
- Wychodzimy – szepnął.
- Co?
- spojrzała na niego nieprzytomnie.
Bez
odpowiedz złapał ją za ramię i deportowali się.
Kiedy
Hermiona stanęła na ziemi, nogi się pod nią ugięły i upadła na
kolana. Chłopak szybko ją podniósł. Znaleźli się przed jakimś
dużym domem i Malfoy, rozglądając się niespokojnie, poprowadził
dziewczyną do środka. Dom był większy, niż początkowo jej się
zdawało i pięknie urządzony, ale zarazem był pusty. Nie miał
duszy, tak, jakby nikt w nim nie mieszkał, nikt nie zostawił
cząstki siebie. Draco posadził ją na kanapie i pstryknął
palcami. Natychmiast pojawił się skrzat domowy z kolacją.
- Co
się dzieje? - zapytała Hermiona.
-
Mała zmiana planów. Rzuciłem zaklęcie usypiające na strażnika i
więźniów. Wrócimy, zanim się obudzą. Nie mogłem cię tam
zostawić, praktycznie bez jedzenia i wycieńczoną, Dawno nie
wiedziałem, żeby Cruciatus oddziaływał na kogoś tak mocno. Twój
organizm jest wyniszczony, zjedz coś – wskazał na stół.
- W
tym domu można się deportować? - zapytała zaskoczona.
-
Przez deportację nie można dostać się do środka, ale można z
niego wyjść. Wy nie możecie, łańcuchy, którymi jesteście
przykuci są magiczne. Zdecydowałem, że w miarę możliwości
wszystkie noce będziesz spędzała tutaj.
Kiwnęła
głową i zabrała się za kolację, to było właśnie to, czego
potrzebowała. Kiedy poczuła, że jej żołądek jest przyjemnie
pełny i skradła trochę czekolady dla Johna, Draco zaprowadził ją
do sypialni i mogła przespać się w prawdziwym, miękkim łóżku.
Zasypiając czuła wyrzuty sumienia, myśląc o Johnie i innych
więźniach, którzy mieli do dyspozycji tylko ten swój mały
kawałek zimnej, twardej ziemi...
Była
noc. Wydawało jej się, że na podwórzu coś się poruszyło.
Natychmiast wpatrzyła się w tamto miejsce z napięciem. Może
wrócił? Nie, nie, nie. To niemożliwe, wiedziałaby to, czułaby.
Musiała być cierpliwa. Czekała...
Wróciła
do celi zaraz nad ranem, pod peleryną-niewidką. Kiedy siedziała
już przykuta do ściany, odetchnęła z ulgą, wszystko udało się
bez komplikacji. Kiedy John się obudził zbliżyła się do niego,
na tyle, na ile pozwalał jej łańcuch.
-
Dostaniesz coś ode mnie, ale nie zadawaj pytań i nikomu nie mów,
najlepiej w ogóle się nie odzywaj, dobrze? - szepnęła.
- Tak
– usłyszała cichutką odpowiedź.
Wyciągnęła
czekoladę i podała ją chłopcu. Nie powiedział nic, tak, jak
prosiła. Ścisnął tylko z wdzięcznością jej dłoń.
Dni
mijały wolniej, niż kiedykolwiek. Przesypiała całe dnie i
czekała, aż w nocy przyjdzie po nią Draco. Był prawie codziennie.
Te kilka godzin wołała przeznaczać na coś innego niż sen.
Najczęściej leżała na kanapie i czytała książki. Po kilku
dniach Malfoy jakby się do niej przekonał. Ten czas zaczął
spędzać obok niej, rozmawiając o czymś innym, niż misja.
Dowiedziała się o nim wiele. Tak naprawdę, to on też stracił
wiele podczas tej wojny. Jego rodzice zostali zamordowani przez Lorda
Voldemorta, jego nazwisko nie było już szanowane. Z wielkiego
arystokraty z ambicjami stał się nikim. Wzbudzał nienawiść
gdziekolwiek się pojawił, ludzie nie wiedzieli, że jest szpiegiem.
Chociaż próbował to ukryć, to Hermiona widziała, że męczy go
to. Zbliżali się do siebie dzień po dniu. Noc po nocy.
Ostatnia noc przed zakończeniem misji była przełomowa. Była Gryfonka czekała na ten dzień z niecierpliwością, płacz Johna, który usychał z tęsknoty za rodziną łamał jej serce za każdym razem. Chciała powiedzieć mu, że musi wytrzymać jeszcze kilka dni, ale nie mogła. Tej nocy leżała w łóżku koło Malfoya. Nie chciała, żeby sypiał na kanapie, nie przeszkadzała jej ta bliskość. Lubiła czuć kogoś koło siebie, wszystko wydawało się mniej przerażające. Czekała, aż nastanie świt. Plan był prosty, dostała od Draco kilka różdżek, uwolni więźniów i rozda je im. Później jakoś pójdzie... Podejrzenie spadnie na któregoś śmierciożercę, ale nie Malfoya. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Nic nie powinno powiązać go z tym wszystkim. Był zbyt wysoko postawiony, to on będzie dowodził poszukiwaniem ich. Teraz wystarczyło już tylko czekać...
Ostatnia noc przed zakończeniem misji była przełomowa. Była Gryfonka czekała na ten dzień z niecierpliwością, płacz Johna, który usychał z tęsknoty za rodziną łamał jej serce za każdym razem. Chciała powiedzieć mu, że musi wytrzymać jeszcze kilka dni, ale nie mogła. Tej nocy leżała w łóżku koło Malfoya. Nie chciała, żeby sypiał na kanapie, nie przeszkadzała jej ta bliskość. Lubiła czuć kogoś koło siebie, wszystko wydawało się mniej przerażające. Czekała, aż nastanie świt. Plan był prosty, dostała od Draco kilka różdżek, uwolni więźniów i rozda je im. Później jakoś pójdzie... Podejrzenie spadnie na któregoś śmierciożercę, ale nie Malfoya. Przynajmniej taką mieli nadzieję. Nic nie powinno powiązać go z tym wszystkim. Był zbyt wysoko postawiony, to on będzie dowodził poszukiwaniem ich. Teraz wystarczyło już tylko czekać...
- Jak
się czujesz? - szepnął mężczyzna.
-
Bywało lepiej – odpowiedziała cicho.
Draco
przysunął się do niej i mocno przytulił. Oboje w tym momencie
czuli się lżejsi o kilka kilogramów smutku, który zalegał na ich
duszach.
Lubiła
wspominać tę noc, po raz pierwszy od tak dawna czuła się
bezpiecznie. Czuła się, jak w domu przy człowieku, nie w budynku.
To był ich początek. Czyżby to był ich koniec? Potrząsnęła
głową, to nie mogła być prawda, on wróci. Czekała...
Różnokolorowe
światła przemykały zaraz koło niej. Trzymała Johna za rękę i
biegła prosto przed siebie, co chwilę odwracając się i strzelając
oszałamiaczem w napastników. Chłopiec nie miał już sił i co
chwilę się potykał. Zirytowana Hermiona wzięła go na ręce
zasłaniając go swoim ciałem przed niebezpieczeństwem. Z
dodatkowym obciążeniem biegła wolniej, a jej kroki były mniej
pewne. Powoli traciła nadzieję, w pościgu zostało już tylko
dwóch śmierciożerców, ale ona powoli zaczynała czuć, że to już
koniec. Ta misja się nie uda, ona nie ucieknie. Chłopiec szlochał
uczepiony jej szaty. Po co było jej to wszystko? Mogła teraz żyć
spokojnie, a skazała się na śmierć. Przyspieszyła jeszcze kroku
i wtedy go zobaczyła. Stał na samym środku drogi z wyciągniętą
różdżką.
-
Schowajcie się – szepnął i wskazał na krzaki.
Kaptur
zasłaniał całą jego twarz, ale nie mogła nie poznać go po
głosie. Ukryła się i uciszała przytulonego do niej chłopca,
głaszcząc go po włosach. Usłyszała podniesione głosy i przez
prześwity w liściach widziała świstające światła. W końcu
mężczyzna do nich podszedł i zrzucił kaptur. Hermiona odetchnęła
z ulgą. Odstawiła delikatnie Johna na trawę i pocałowała go w
czoło.
- Tak
się bałam – zwróciła się do przybysza i rzuciła mu się na
szyję.
W tym
momencie zrobił coś, czego się nie spodziewała. Z całą mocą
przycisnął swoje usta do jej warg. Przed chwilą otarła się o
śmierć, bał się o nią i całą swoją ulgę i podziękowanie, że
jest, przelał w tym pocałunku. Nie był długi, ale oboje zawarli w
nim wszystko, co chcieli. Całą nadzieję na lepsze życie.
Po
jej policzkach płynęły łzy. Był teraz całym jej światem, nie
mogła go stracić. To dzięki niemu odżyła. Dlaczego pozwoliła
znów się komuś do siebie zbliżyć? Nie, on wróci. Wróci
przecież i będzie szczęśliwy, że znów ją widzi. Siedziała
więc i grzecznie czekała...
Nie
chcieli tracić czasu, Hermiona wprowadziła się do niego po kilku
miesiącach. Najlepszych w jej życiu. Ciężkie przeżycia zmieniają
ludzi i oboje nie byli już tymi, kim w czasach szkolnych. Dorośli.
Była szczęśliwa mogąc budzić się obok niego, ale teraz jej
życie zamieniło się w ciągłe czekanie. Draco wychodził na
spotkania śmierciożerców, a ona zawsze siadała wtedy na parapecie
i czekała. Bała się, że w końcu odkryją, że jest szpiegiem.
Zawsze wychodząc kazał jej na siebie czekać i ona spełniała to
polecenie. Uparcie wpatrywała się w furtkę i po prostu tak trwała,
w tym dziwnym stanie. Aż w końcu nadeszła jego ostatnia misja,
urządzili razem z Harrym obławę. Draco obiecał, że zabierze ją
stąd gdzieś daleko, kiedy tylko wróci, ale nie wrócił.
Więc
czekała, jeden dzień, później kolejny. Harry nie miał żadnych
informacji.
-
Hermiono, wydaje mi się... Wydaje mi się, że oni go zamordowali –
szepnął któregoś razu.
Dziewczyna
pokręciła tylko spokojnie głową.
- A
czy wiedziałeś jego ciało?
-
Nie.
-
Więc żyje... Obiecał, że wróci, a on jeszcze nigdy mnie nie
zawiódł...
Siedziała
więc na parapecie i czekała, aż Draco wróci. Mijały dni, ale ona
nie traciła nadziei, nie mogła. Przecież obiecał. Wpatrywała się
przez okno i nasłuchiwała. Czekała, aż przejdzie przez drzwi,
powie, że ją kocha i zabierze daleko stąd. Bo przecież kazał na
siebie czekać, a on już dawno przestał kłamać. Choćby miała
czekać na niego do końca życia, to zrobi to. Na tym właśnie
polega zaufanie. Zbyt wielu ludzi już straciła, a on obiecał, że
będzie zawsze. Pozostawało już tylko czekanie na jego powrót, bo
on przecież wróci, prawda?
Dałabym sobie rękę uciąć, że zostawilam komentarz xd to ostatnio jakas epidemia u mnie, chciałam sie upewnić po napisaniu u siebie, że nie mam zaległości, a tu bum, mam ich sporo.
OdpowiedzUsuńTakze niestety komentarz bedzie krótki, bo nie jestem na świeżo po lekturze. Ale czytałam dwa razy i za pierwszym wylalam ocean łez. Za drugim morze, wiec nadal przypal xd bardzo smutne to bylo i piękne, ciesze się, ze wrzucilas ten tekst, mimo ze napisalas ja dawno. Fantastycznie pokazalas ich relację, a to przecież miniaturka, wiec nie mialas na to tyle czasu i miejsca co w wielorozdzialowym opku. Takze naprawdę propsy, bo ja nie umiem tego robić xd straszne to jest, że ona biedna nadal bedzie na njego czekac i chyba razem z nia wierzę, ze żyje i wróci. Moze napiszesz kontynuację? Z jednej strony bardzo fajne jest takie otwarte zakończenie, jednak sugerujesz tutaj raczej ten negatywny aspekt, a ja zawsze chcę dla nich happy endu: c
Tak czy siak miniaturka bardzo mi sie podobala: D i co sie tak ociagasz z pisaniem nowego rozdzialu? :D
Czekam i weny życzę ;*
Hej, hej! Dopiero zauważyłam komentarz, bo ze wstydu, że nic nie piszę, unikam tego bloga jak ognia, żeby się nie dołować xd cieszę się niezmiernie, że miniaturka Ci się podobała i że płakałaś (No nie brzmi to dobrze, ale przynajmniej wywołała emocje :D) Nie umiem pisac pozytywnych rzeczy, więc kontunuacje sobie odpuszczę, happy endy to moja pięta achillesowa.
OdpowiedzUsuńOj ociągam się, ale powraca w do mnie w koszmarach i wyrzutach sumienia. Niestety wena dopada mnie zawsze w momencie, gdy ni cholerę nie mogę usiąść do rozdziału xd
Dziękuje za komentarz, powoli wracam do żywych :*